Za ostatni wywiad z Andrzejem Dudą na Beatę Tadlę posypały się liczne ataki środowisk związanych z Prawem i Sprawiedliwością i kolegów po fachu z prawicowych mediów.
Za ostatni wywiad z Andrzejem Dudą na Beatę Tadlę posypały się liczne ataki środowisk związanych z Prawem i Sprawiedliwością i kolegów po fachu z prawicowych mediów. Fot. vod.TVP.pl/
"Tadla wyglądała jak spuszczona ze smyczy, a właściciel wrzasnął 'Bierz go'!", "Pozazdrościła Gembarowskiemu. Niech pamięta o jego smutnym końcu" – to tylko część fali prawicowego oburzenia, która od poniedziałkowego wieczoru uderza w dziennikarkę Beatę Tadlę.

Gwiazda TVP tak bardzo zaszła za skórę prawicy, bo przypomniała widzom, że zapraszani do telewizyjnego studia politycy powinni być przygotowani na to, że zadane zostaną im trudne pytania, a prowadzący nie będzie pomagał w robieniu kampanii. A to wciąż rzadkość, bo większość podobnych przypadków z przeszłości sugeruje, że za takie zachowanie dziennikarzy czekają kłopoty


Duda u Tadli

Poniedziałkowa wizyta kandydata Prawa i Sprawiedliwości na prezydenta w studiu emitowanego na antenie TVP 1 programu "Dziś wieczorem" od początku zapowiadała się gorąco. Zaledwie dzień wcześniej sprzed kamer telewizji publicznej uciekł rzecznik PiS Marcin Mastalerek, któremu nie spodobał się sposób, w jaki Piotr Kraśko rozpoczął rozmowę i kształt poprzedzających ją "Wiadomości". Andrzej Duda już na początku rozmowy z Beatą Tadlą obiecał jednak, że wytrwa do końca programu. Słowa dotrzymał, ale jego wystudiowany uśmiech od ucha do ucha zmniejszał się z każdą minutą.
 

Najpierw dziennikarka zmusiła polityka PiS do tłumaczenia się z kuriozalnego zachowania rzecznika jego partii, a później przycisnęła kandydata na prezydenta w sprawie tego, jak zamierza zapewnić środki budżetowe potrzebne na realizację jego licznych wyborczych obietnic – Skąd pan weźmie pieniądze. Czy ma pan ekspertyzy i czy ma pan pieniądze? – pytała Beata Tadla. I jak mało który z najpopularniejszych dziennikarzy, nie pozwalała Andrzejowi Dudzie na kwitowanie każdego niewygodnego pytania uśmiechem i wymijającą odpowiedzią.

Już w kilka chwil po zakończeniu programu okazało się, że wielu Polakom – szczególnie tym o prawicowych poglądach – takie dziennikarstwo bardzo nie odpowiada. Niewybredne ataki posypały się nie tylko na Beatę Tadlę, lecz także innych dziennikarzy telewizji publicznej, którzy nie pozwalają, by ich goście dostawali po prostu bezpłatny czas na kampanijną reklamę.
Zmasowany atak na TVP i Tadlę od poniedziałkowego wieczoru przeprowadza też otwarcie sympatyzująca z PiS redakcja portalu braci Karnowskich, która poświęciła problemom Andrzeja Dudy w "Dziś wieczorem" już kilka osobnych materiałów. W jednym z nich Piotr Zaremba sugeruje, że Beatę Tadlę za ostatni wywiad powinien spotkać "smutny koniec" taki, jak niegdyś Piotra Gembarowskiego.


Krzaklewski u Gembarowskiego

– To było tuż przed wyborami prezydenckimi. Mój rozmówca był ostatnim z kandydatów, z którymi rozmawiałem. Wszyscy poprzedni, włącznie z tymi bardzo niesfornymi, dostosowali się do reguł programu, czyli odpowiadali na pytania, które zostały zadane, a nie na te, jakie nie padły. Marian Krzaklewski próbował forsować rzeczy przygotowane mu przez sztab wyborczy, ignorując moje pytania – wspominał niedawno Piotr Gembarowski swój wywiad z 2000 roku z Marianem Krzaklewskim.

To chyba wówczas polscy politycy zauważyli, że mogą wymusić na mediach takie standardy przeprowadzania wywiadów politycznych, które zagwarantują im, iż przyjmując zaproszenie do studia mogą być pewni tylko kolejnych zyskanych punktów. Marian Krzaklewski co prawda nie zyskał wtedy ani trochę, ale zniszczenie kariery Gembarowskiego sprawiło, że każdy kolejny z jego kolegów po politycznym fachu mógł być pewien, że prowadzący będzie grał już według narzuconych mu reguł. Choć od tamtej chwili minęło już 15 lat, z tych zasad odważyło się wyłamać tylko kilku najbardziej rutynowanych i popularnych dziennikarzy.

Inni naprawdę mieli się czego bać. – Gdy we władzach TVP nastąpiła zmiana warty, nie miało znaczenia, że ja od lat robię dobre wywiady. Liczył się tylko ten jeden z Marianem Krzaklewskim. Telewizja była moim życiem, codziennością, pasją. Spędziłem w niej całą moją dorosłość. Musiałem nauczyć się żyć w zupełnie nowej rzeczywistości. Po moim rozstaniu z TVP większość tak zwanych przyjaciół odwróciła się ode mnie. Stałem się persona non grata, towarzysko osobą niemodną, niepożądaną. Została przy mnie tylko garstka ludzi – wyznał po latach Piotr Gembarowski, który po twardym wywiadzie z Krzaklewskim pracę przed kamerą odzyskał dopiero po... 12 latach.


Kaczyński u Olejnik

Jeszcze kilka lat temu podobnym losem grożono jednak nawet Monice Olejnik. W 2008 roku wpisaniem na krótką listę niewygodnych dziennikarzy groził jej ówczesny prezydent Lech Kaczyński. Kontrowersje w tamtym przypadku wywołał fakt, iż Monika Olejnik wprost dopytywała Lecha Kaczyńskiego o powody, dla których jego brat Jarosław Kaczyński obraża Lecha Wałęsę i prowadzi do skłócenia polskiego społeczeństwa w najważniejszych sprawach.

– Kogo brat obrażał? Mówił nieprawdę? Lech Wałęsa był współpracownikiem tajnych służb. I to jest oczywista prawda – rzucił prezydent Lech Kaczyński na zakończenie programu. I dopóki kamery były włączone, nie dał po sobie poznać, że jest wściekły na Monikę Olejnik. Z uśmiechem na twarzy pożegnał się z widzami. Dopiero przy mniejszym gronie świadków miał stwierdzić, że dziennikarka trafia na jego listę, co oznacza jej zawodowe wykończenie. Prezydent Kaczyński odnosił się też do Olejnik określeniem "TW Stokrotka", sugerując jej agenturalną przeszłość.

Lech Kaczyński w wykańczaniu Moniki Olejnik nie miał jednak tyle szczęścia, co ludzie zajmujący się wcześniej Piotrem Gembarowskim. Zamiast szybkiego zniknięcia Moniki Olejnik z anteny rozpętała się zakrojona na szeroką skalę afera, w którą zaangażowana została m.in. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, której zgłoszono skargę na prezydenckie groźby. Po pewnym czasie Lech Kaczyński postanowił więc dziennikarkę przeprosić, wysyłając jej bukiet róż.

Hofman u Gugały

Sporych problemów za wywiad, który nie poszedł po jego myśli w 2011 roku próbował napytać dziennikarzowi Polsatu Jarosławowi Gugale ówczesny rzecznik PiS Adam Hofman. Gugała, który ma spore doświadczenie w dyplomacji, wypytywał wówczas Hofmana o to, w jaki sposób wyobraża sobie dobre relacje ewentualnego nowego rządu Jarosława Kaczyńskiego z Niemcami, skoro prezes PiS zasugerował, iż w dojściu Angeli Merkel do władzy mogli mieć udział byli agenci Stasi.

Część mediów donosiła wówczas, że poirytowanie Adama Hofmana niewygodnym pytaniem poskutkowało odsunięciem Jarosława Gugały od prowadzenia wieczoru wyborczego po zakończeniu głosowania w wyborach parlamentarnych sprzed czterech lat. Miał o tym zadecydować sam szef Polsatu Zygmunt Solorz. Sam Gugała poinformował jednak, że wśród prowadzących się nie pojawił, bo po prostu wyjechał na urlop.


Miller u Żakowskiego

Spore kontrowersje w ostatnich latach wzbudzały jednak nie tylko wywiady, w których głównymi bohaterami byli politycy prawicowi. Kiedy afera wokół polskich więzień CIA sięgnęła w 2012 roku zenitu, zaproszenie Jacka Żakowskiego na antenę TOK FM postanowił przyjąć uwikłany w tę sprawę były premier Leszek Miller, za rządów którego pozwolono Amerykanom naginać prawo międzynarodowe na terytorium Polski.

I Miller szybko tej decyzji pożałował. Jacek Żakowski przypomniał mu bowiem, że całkiem realnie rysuje się przed nim zagrożenie wyrokiem skazującym przed Trybunałem Stanu, a lewicy nie przystoi angażować się w proceder łamania najbardziej podstawowych praw człowieka. Gdy były premier bronił się stwierdzeniem, iż "dobry terrorysta, to martwy terrorysta", dziennikarz nie zawahał się stwierdzić, że "to dość stalinowski pogląd".

Burza wówczas rozpętała się jeszcze zanim Jacek Żakowski zdążył zakończyć program. – Jadąc samochodem słuchałem bardzo ostrego wywiadu Jacka Żakowskiego w TOK FM z Leszkiem Millerem. Tak ostrego, że jak przyjechałem do radia to pierwsze pytanie jakie zadałem Jackowi było "czy Miller nie chciał ci dać w łeb?" Odpowiedział, że chyba chciał – tak wspominał to Tomasz Lis.

I chyba najlepiej ocenił wtedy to, skąd biorą się wszystkie te ataki na dziennikarzy, którzy nie mają zamiaru odpuszczać swoim rozmówcom. – Widzowie są absolutnie gotowi na ostre wywiady, tylko wyznawcy niektórych polityków nie są gotowi na to, by w tych wywiadach ponosili oni klęskę – stwierdził Lis.

Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl