Justyna Suchecka: Badała pani przyczyny i objawy przemocy w gimnazjach. Czego się pani dowiedziała?
Iwona Chmura-Rutkowska*: Badania potwierdziły, że przemoc i dyskryminacja ze względu na płeć, w tym o podtekście seksualnym, są powszechne i występują we wszystkich szkołach. Problem dotyczy obu płci. Ale w dotkliwych formach chodzi przede wszystkim o przemoc chłopców - zarówno wobec dziewcząt, jak i innych chłopców.
Czym się to objawia?
- To krzywdzenie w różnych formach. Podglądanie w szatni czy łazience, komentarze na temat ciała i jego intymnych części, sposobu poruszania się, wulgarne i seksualne aluzje, gesty, gwizdy, mlaskania, cmoknięcia i inne "zwierzęce" odgłosy. Uporczywe przyglądanie się, śledzenie, szarpanie za ubrania, wysyłanie wulgarnych wiadomości lub oglądanie w obecności innych pornografii. Rozpowszechnianie kłamstw na temat czyjegoś zachowania czy intymnych relacji z drugą osobą. Zastraszanie.
To nie jest zamknięta lista. Zdarzają się też obnażanie w obecności innych czy symulowanie gwałtu. To, co rzuca się w oczy najmocniej, to seksualizacja dziewcząt i relacji rówieśników. Nie tylko tych intymnych.
To znaczy?
- Dziewczyny ze wszystkich stron dostają przekaz, że ciało i wygląd mają większe znaczenie niż to, co wiedzą, czują, myślą, niż ich umiejętności i poczucie humoru. Chcąc więc podnieść swoją wartość w oczach rówieśników, podkreślają atuty, które w tej kulturze są szczególnie cenione. Ubierając się "seksownie", chcą wyglądać "kobieco" - ale nie chcą być nazywane "dziwkami". A to właśnie spotyka je w szkole.
Z iloma uczniami pani rozmawiała?
- W badaniach wzięło udział 350 osób z 26 szkół w różnych województwach. Zarówno duże miejskie szkoły, jak i gminne gimnazja, do których dzieci dojeżdżają z pobliskich miejscowości. Gimnazjaliści wypełniali rozbudowane kwestionariusze, brali udział w wywiadach grupowych, część udzielała wielogodzinnych wywiadów i robiła fotoreportaże o "dniu z życia w gimnazjum".
Zależało mi na wydobyciu tego, co myślą
nastolatki. Zdecydowałam się na jakościowe metody, więc trudno mówić o reprezentatywności w sensie statystycznym. Ale to jest już alarmujące dla wszystkich.
Czemu to się dzieje w szkole?
- To czas dojrzewania seksualnego, wzrostu znaczenia dla młodego człowieka grupy rówieśników i zdobywania pozycji wśród nich.
Wiele form przemocy z tego okresu bagatelizujemy. Dorośli tłumaczą ją "niedojrzałością chłopców", nazywają "głupimi żartami" czy "końskimi zalotami". Dziewczęta przekonuje się, że mają to traktować jako dowód atrakcyjności i wyraz uznania rówieśników. Powszechny jest pogląd, że one same "prowokują" poprzez makijaż i ubiór, a więc ponoszą współodpowiedzialność za zachowanie sprawców przemocy. Wielu chłopców, z którymi rozmawiałam, nie ma świadomości, że robią coś złego. Brak reakcji dorosłych jedynie umacnia ich w przekonaniu, że to "normalne".
Przemoc to akt dominacji i przejaw władzy. Badania pokazują, że dzięki niej chłopcy chcą utrzymać przewagę nad dziewczętami i "mięczakami", czyli chłopcami niepasującymi do wzorca twardego faceta. Bardzo często przejmują język dorosłych, pogardliwy dla kobiet. Mówiąc do dziewczyny: "Ty k..., ale masz grubą d...", chłopak udowadnia swoją pozycję i "miażdży" koleżankę.
Jak się bronić? Można, jak radzą dorośli, przemilczeć. Albo przeciwnie - wejść do tej
gry, odpowiadając w równie wulgarny sposób, nawet jeśli wcale się tego nie chce. Uczennice przyznają, że robią tak, bo też chcą być silne.
Szkoła sprzyja przemocy?
- To specyficzna instytucja, bo uczniowie znajdują się tam nie z własnej woli. Muszą spędzić wiele lat w towarzystwie, którego nie wybierają. Są nieustannie pod kontrolą, oceniani, zamknięci w dosyć hermetycznym środowisku.
To jak więzienie.
- Jeśli popatrzymy na szkołę - szczególnie zabezpieczoną kamerami, kartami dostępu, bramkami - to widać, jak niebezpiecznie jest podobna do instytucji totalnych. Takich jak więzienia, zamknięte oddziały psychiatryczne czy koszary. A w nich zawsze pojawia się przemoc.
Specyfika szkolnej przemocy polega na tym, że ofiary są zmuszone do codziennych spotkań z dręczycielami. Niestety, przy zastraszająco niskim zaufaniu do dorosłych oraz braku wiary, że będą oni chcieli i umieli im pomóc. Powszechnym zjawiskiem w szkole jest zmowa milczenia wokół aktów, sprawców i ofiar przemocy.
Naukowcom trudno wejść do szkoły, by o tym porozmawiać?
- Największą barierą są dorośli. Tworzą negatywną atmosferę wokół problemów dojrzewania i seksualności. Rozmowy z młodymi ludźmi były najłatwiejszą i najprzyjemniejszą częścią pracy. Otwarci, wygadani i przejęci. Mówili godzinami.
To wina nauczycieli, którzy nie potrafią ich słuchać?
- Zrzucanie na nich odpowiedzialności byłoby absurdalne. Rodzice często oczekują, że w szkole nauczyciele rozwiążą za nich wszystkie problemy. Tymczasem przemoc dotyczy też domu, podwórka, mediów. Te ostatnie rozumiem szeroko:
telewizja, internet, SMS-y, bliżsi i dalsi znajomi na Facebooku, czyli rówieśnicy nie tylko realni, ale i wirtualni, których rodzice nie znają. Wciąż zastanawiamy się nad wpływem telewizyjnych seriali i teledysków, ale to rzeczywistość sprzed dziesięciu lat.
Dziś 80 proc. dzieci w wieku od 12 do 17 lat trafia w internecie na materiały pornograficzne. Większość badanych chłopców ogląda je regularnie. Również w szkole w czasie przerw. Do tego dochodzą bezlitośni i żądni krwi bohaterowie gier, którymi fascynują się chłopcy. Kobiece postacie są jak wycięte z filmów porno. Lara Croft to przy nich grzeczna dziewczynka. Ale to my, dorośli, te gry wymyślamy, produkujemy, reklamujemy, a potem kupujemy naszym dzieciom.
Od czego zacząć naprawę?
- Od zmiany języka. Nie używamy słów adekwatnych do tego, co się dzieje w szkole. Po głośnym samobójstwie 14-latki z Gdańska w 2006 r., która odebrała sobie życie po seksualnym upokorzeniu przez kolegów z klasy, w mediach dominowały rozważania o metafizyce zła. O zepsutej młodzieży, o roli rodziny i mediów w wychowaniu. Niewielu zauważyło, że to była przemoc, której podłożem jest różnica płci i seksualność. Że sprawcami ataku byli tylko chłopcy, a koleżanki nie szukały pomocy u dorosłych. Nie było refleksji o seksistowskim podłożu tej przemocy czy o braku edukacji seksualnej w ogóle.
Jaki udział mamy w wychowywaniu chłopców skłonnych do przemocy i pełnych pogardy wobec wszystkiego co "babskie"? To ich świadomość, wrażliwość społeczna, inteligencja emocjonalna odgrywają kluczową rolę w przeciwdziałaniu przemocy. Mamy już sporo programów dla dziewcząt, w których kładzie się nacisk na poczucie własnej wartości i umiejętność bronienia granic. A z chłopcami nie pracujemy.
Powinniśmy uczyć tego w szkole?
- Nie ma lepszego narzędzia do zmiany społecznej. To ważne, co robimy z dziećmi przez wiele lat, codziennie przez kilka godzin. W edukacji nie chodzi tylko o czytanie lektur i zapamiętywanie wzorów. 97 proc. osób w polskich więzieniach to mężczyźni. Wszyscy jako chłopcy chodzili do szkoły. Nie zastanawiamy się, jaka jest rola szkoły w produkowaniu przemocy.
Mamy rozmawiać o przemocy na lekcji wychowawczej?
- Na każdym przedmiocie, bo każdy jest do tego dobry. W szkole ignoruje się to, że chodzą do niej dzieci obu płci. W programach nie padają słowa "kobieta" i "mężczyzna" ani nawet "chłopiec" i "dziewczynka". Są: "uczeń", "dziecko", "ludzie". Paradoks polega na tym, że tak jest tylko w założeniu. Gdy pytamy nauczycieli, czy płeć ma wpływ na ich pracę i relację z uczniami, w pierwszym odruchu mówią: "Absolutnie nie". Gdy wrócimy do konkretnych problemów, okazuje się, że jest inaczej. Zaczynają się zdania w stylu "te dziewuchy są teraz okropne". Podwójne standardy w ocenianiu zachowań i działań. Uprzedzenia związane z wyglądem, osobowością, możliwościami dziewcząt i chłopców. Już w przedszkolach dzieci dzieli się ze względu na płeć, by je zorganizować i zdyscyplinować.
Bo "dziewczynki nie lubią grać w piłkę"?
- Ten i wiele podobnych stereotypów. Szkoła je reprodukuje.
Możemy z nimi walczyć?
- Zdecydujmy, czy szkoła ma spełniać funkcję emancypacyjną i sprzyjać krytycznej refleksji, czy chcemy utrwalać patriarchalny porządek, mówiąc: "W tej szkole wychowujemy dobre żony i nieodpowiedzialnych, skłonnych do ryzyka mężczyzn".
Dlaczego tak często robimy ze szkoły zamkniętą kapsułę? Bo wydaje nam się, że zło przychodzi z zewnątrz. Pedofile. Mityczni dilerzy wystający pod szkołą. A tymczasem całe zło jest w środku. Jeśli ktoś handluje narkotykami, to zazwyczaj uczeń. Pornografię do szkoły przynoszą uczniowie. Pedofil to jest na ogół ktoś z rodziny, trener, nauczyciel, ksiądz lub inny pracownik szkoły. Bardzo rzadko ktoś, kogo
dziecko nie zna z najbliższego otoczenia.
Dzieciaki dzięki nowym technologiom przynoszą do szkoły cały świat, również ten brudny i zły. Żadne kamery ani identyfikatory nie zadziałąją. Musimy zmienić definicje bezpiecznej szkoły. Bezpiecznie jest tam, gdzie ludzie się dobrze znają, ufają sobie i wiedzą jak dziać w razie zagrożenia.
Może zlikwidować gimnazja, jak chcą politycy?
- Nie tędy droga. Nie stygmatyzujmy nastoletnich dzieci. To nie my mamy problem z nastolatkami, to dzieci na progu dorosłości mają problemy ze światem, który my im urządzamy. Przemoc seksualna jest problemem, ale nie dotyczy tylko gimnazjów. Dziewczyny pytane, kiedy po raz pierwszy usłyszały seksualne komentarze na swój temat, że są "kur...ą" lub "dziwką" - mówią, że już w piątej, szóstej klasie podstawówki.
12-letnie dzieci.
- Tak myślą dorośli. Dzieciństwo kończy się dziś coraz szybciej. W gimnazjum tylko wylewają się problemy, które narastają dużo wcześniej. Ale dopiero w gimnazjach zaczyna się głośno o nich mówić.
A w podstawówce?
- Zamiata się problem pod dywan i cieszy, że starsze dzieci zaraz wyjdą ze szkoły. Proszę spojrzeć na zdjęcia z balu klas szóstych. Oburzają nas studniówki, tam jednak bawią się dorośli czy prawie dorośli ludzie. Byłam na kilku balach szóstoklasistów. Coraz bardziej przypominają imprezy maturzystów, choć tam są dzieci.
Dziewczynki robią się na dorosłe?
- One czują, że są już dorosłe. Że właśnie przekraczają granicę. Gubią się, bo rzadko z nimi o tym rozmawiamy. Jeszcze gorzej jest z chłopcami, o których zupełnie zapomnieliśmy. Chciałabym, żeby wyniki moich badań uświadomiły dorosłym - nauczycielom, specjalistom i rodzicom - że nie ma na co czekać.
*Dr Iwona Chmura-Rutkowska - pedagożka i socjolożka, pracuje na Wydziale Studiów Edukacyjnych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.