.
  rodzina - sąd
 

Sąd odebrał rodzicom dwumiesięcznego chłopca

29 stycznia 2013, godz. 06:00 (1009 opinii)

- Najważniejszy w tej sprawie jest nasz syn. Chcemy go odzyskać i żyć jak normalna rodzina. Jesteśmy do tego przygotowani - mówią Karolina i Maciej.

fot. Patryk Szczerba/Trojmiasto.pl

- Najważniejszy w tej sprawie jest nasz syn. Chcemy go odzyskać i żyć jak normalna rodzina. Jesteśmy do tego przygotowani - mówią Karolina i Maciej.

Sąd odebrał parze z Gdyni dwumiesięcznego synka, bo uznał, że rodzice nie są w stanie zapewnić odpowiednich warunków do wychowania maluszka. Karolina Piotrowicz i 

Maciej Nowak, którzy już wcześniej musieli oddać inne dziecko twierdzą, że decyzja była pochopna i niesprawiedliwa.

Sprawa zaczęła się 30 grudnia ubiegłego roku. Dwumiesięczny chłopiec o imieniu Enrique trafił na oddział pediatrii w Szpitalu Morskim PCK w Gdyni z podejrzeniem zapalenia płuc oraz świerzbem. Personel szpitala zaniepokoił nie tylko stan zdrowotny chłopca, ale także zachowanie rodziców, którzy przez pięć dni mieli nie kontaktować się z lekarzami w sprawie stanu zdrowia niemowlaka. Dlatego o tym przypadku postanowili zawiadomić pracowników Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gdyni.


MOPS ze wsparciem

- 7 stycznia mieszkanie państwa Karoliny i Macieja odwiedził nasz pracownik. Stwierdził, że w mieszkaniu brakuje wielu podstawowych przedmiotów związanych z opieką nad dzieckiem i normalnym bytowaniem, udzielił też partnerom porad dotyczących ewentualnego wsparcia. Rodzice tłumaczyli, że w związku z przeprowadzką nie są jeszcze wyposażeni w najważniejsze artykuły i meble, ale wkrótce je zdobędą - mówi Franciszek Bronk, wicedyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gdyni.

Dzień później w mieszkaniu w Witawie, gdzie Karolina i Maciej wynajmują kawalerkę, pojawił się kurator, który zapewnił, że dziecko może warunkowo wrócić pod opiekę rodziców.

Mały Enrique, który w szpitalu ostatecznie pozostał do 11 stycznia, potrzebował jednak leków. Rodzice nie byli w stanie ich wykupować, za leki, zdaniem pracowników opieki społecznej, płacił więc kurator, który objął regularny nadzór nad rodziną. Za jego pieniądze trzeba było też kupić inhalator.

- Pracownik socjalny ponownie pojawił się w mieszkaniu 15 stycznia. Dopiero wtedy rodzina poprosiła o pomoc i wsparcie na artykuły pierwszej potrzeby i wyżywienie w kwocie ok. 600 zł. Wiedząc o wątpliwościach kuratora, próbowaliśmy tłumaczyć w sądzie rodzinnym, że rodzice chcą współpracować i zadbać o dziecko. Jednak na podstawie przesłanek związanych nie tylko z warunkami bytowymi, sąd zdecydował o odebraniu dziecka rodzinie - zaznacza Franciszek Bronk.

Dlaczego wcześniej nikt z gdyńskiej opieki społecznej nie reagował? Zastępca dyrektora gdyńskiego MOPS-u twierdzi, że instytucja nie może ingerować w życie rodziny, która sama "nie wyciągnie ręki po pomoc".

Jesteśmy ofiarami

Z taką wersją wydarzeń nie zgadzają się rodzice Enrique. Twierdzą, że zwrócili się o wsparcie do MOPS-u już w końcówce grudnia, jednak nie uzyskali pomocy. Decyzji o kontakcie z opieką społeczną żałują do dziś.

- To MOPS zdecydował o powiadomieniu sądu i sprowadził do naszego mieszkania kuratora, który wcale nie odwiedzał nas regularnie. Był raptem dwa razy i nie jest prawdą, że zakupił nam leki lub inhalator. Zakupiłem je za swoje pieniądze, musiałem się w związku z tym zapożyczać. Liczyliśmy na współpracę, tymczasem za trzecim razem postanowił zabrać nam syna do szpitala, pod pozorem leczenia. Wkrótce okazało się, że synek miał skazę białkową. Nic, co było związane z poprzednią chorobą - tłumaczy Maciej Nowak, ojciec chłopca.

Obydwoje nie ukrywają żalu do instytucji, które miały ich wspierać i pomagać, a okazały się grabarzami ich marzeń o szczęściu. Matka zarzeka, że w szpitalu odwiedzała synka. Problemem mógł być jedynie ich ubiór oraz wygląd.

- Osądzili nas po kilkunastu minutach spotkań i rozmów. Czy ktokolwiek jest w stanie tak szybko dobrze i odpowiednio ocenić drugiego człowieka? Nasze warunki przecież nie zmieniły się od czasu pierwszej wizyty kuratora. Skąd więc takie radykalne działania i decyzje sądu rodzinnego? - pyta Karolina Piotrowicz.

Decyzja zła, ale konieczna

Pytań rodzice mają więcej. Teraz inicjatywa jest jednak po stronie sądu. W uzasadnieniu decyzji o odebraniu chłopca rodzicom można przeczytać m.in., że "leki przez rodziców nie zostały wykupione, w domu nie ma jedzenia ani potrzebnych środków higienicznych, a uczestnik postępowania [ojciec chłopca - przyp. red], mimo iż pracuje, nie jest w stanie zabezpieczyć niezbędnych potrzeb materialnych małoletniego, który przeszedł obustronne zapalenie płuc".

Sąd prawdopodobnie wziął pod uwagę też to, że młodzi rodzice już raz przechodzili podobny dramat. Urodzone w sierpniu 2011 roku dziecko zostało im odebrane i umieszczone w placówce opiekuńczej. Do dziś, jak twierdzą, nikt nie poinformował ich, gdzie mogą go szukać.

- Decyzja na pewno nie była pochopna i dobra, ale konieczna. Cały czas jest szansa, że chłopiec wróci do rodziców. Teraz potrzebna jest ich dobra wola i poprawa warunków bytowych, by razem mogli tworzyć w trójkę szczęśliwą rodzinę - wyjaśnia Rafał Terlecki, wiceprezes Sądu Okręgowego w Gdańsku.

Sąsiedzi na pomoc

Na całą sprawę wyrobiony pogląd mają sąsiedzi z bloku. Twierdzą, że rodzice po raz kolejny padli ofiarą bezduszności urzędników, odbierających dziecko ludziom, którzy nie mają siły protestować. Pomagają, jak mogą, przywożąc stół, lodówkę i pralkę oraz pomagając w remoncie.

- To po prostu biedni ludzie, których los nie oszczędza i stąd te problemy. Są chętni do tego, żeby im pomóc, przychodzą, pukają do sąsiadów, każdy stara się jak może ulżyć im w cierpieniu. Nie poddali się i to najważniejsze. Być może od czasu poprzednich problemów z dzieckiem po prostu dojrzeli - podkreśla Maja Muszyńska, sąsiadka, która działania MOPS-u nazywa barbarzyństwem i skandalem. - Wiem, jak działa ta instytucja. Nie chcą pomagać, dawać szansy, widzieć dobrej woli i chęci zmian u ludzi. Chcą szybko rozwiązywać problemy, bo tak jest najłatwiej - dodaje.

Na razie nie wiadomo, co dalej stanie się z chłopcem. Pracę z Karoliną i Maciejem ma niebawem rozpocząć asystent rodziny z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gdyni.

- Będzie obserwować rodzinę i mamy nadzieję, że pomoże jej w wyjściu z kryzysu oraz ustali cele na przyszłość, by dziecko mogło wrócić do domu, w którym będzie po prostu bezpieczne - wyjaśnia Franciszek Bronk.

Portal regionalny trojmiasto.pl

Więcej na ten temat

Miejsca

w: http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Sad-odebral-rodzicom-dwumiesiecznego-chlopca-n65845.html





Sąd odebrał ojcu dziecko bo był zbyt religijny

Dodane przez: Redakcja Fronda.pl | 25.02.2013, 17:00 | komentarzy: 55 | odsłon: 12835

Sąd Rejonowy w Wysokiem Mazowieckiem pozbawił praw rodzicielskich mężczyznę tylko dlatego, że ten był... zbyt religijny – donosi Dziennik Gazeta Prawna.

Rafał pochodzi ze związku „podwójnie mieszanego” - jego ojciec jest Polakiem, wierzącym katolikiem, a matka Boliwijką, członkinią jednej ze wspólnot ewangelickich. Pomiędzy rodzicami wybuchł spór odnośnie religii, w której ich syn ma być wychowany. Zachodziła w dodatku obawa, że kobieta może wywieźć dziecko za granicę na co nie potrzebowałaby zgody drugiego rodzica, jako że chłopak posiada podwójne, polsko – amerykańskie, obywatelstwo. Kiedy więc na dwa miesiące „zniknęła” (jak pisze DGP) z domu mężczyzna wystąpił do sądu o ograniczenie jej praw rodzicielskich. I w tym właśnie momencie zaczyna się dramat, czy raczej – z punktu widzenia postronnego obserwatora – tragifarsa.

Sąd początkowo postanowił, że dziewięcioletni Rafał pozostanie przy ojcu uzasadniając to tym, że chłopak po wyjeździe matki stał się pogodniejszy. Równocześnie jednak wystąpił o opinię do Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno – Konsultacyjnego w Białymstoku, który napisał w niej, że ojciec i jego rodzina to osoby zacofane kulturowo, głęboko wierzące i praktykujące katolickie obrzędy co może mieć wpływ na wychowanie dziecka. Na tej podstawie ojciec Rafała został pozbawiony praw rodzicielskich na rzecz matki dziecka, która w międzyczasie z takim wnioskiem wystąpiła. W efekcie mężczyzna zabrał (czy raczej – według prawa obowiązującego w Polsce – porwał) chłopaka i od pięciu miesięcy się z nim ukrywa obawiając się, że jego partnerka może go wywieźć z kraju.

Tyle suche fakty, pora na kilka słów komentarza. Czytając tę informację zacząłem się zastanawiać, czy już nastąpił ten moment, kiedy państwo (reprezentowane przecież przez niezawisły sąd) występuje przeciwko rodzinie uznając pielęgnowane w niej wartości za niebezpieczne i wrogie, z którymi trzeba walczyć nawet kosztem dziecka?

Alexander Degrejt

w: http://www.fronda.pl/a/sad-odebral-ojcu-dziecko-bo-byl-zbyt-religijny,26477.html


 





"Decyzja o odebraniu Róży była pochopna"

vis

13.08.2009 , aktualizacja: 13.08.2009 16:53

42-letnia Wioletta Woźna mieszka z Władysławem Szwakiem we wsi Błota Wielkie (gm. Wronki). Mają gospodarstwo i wychowują trójkę swoich dzieci w wieku 7, 9 i 11 lat. (Fot. Andrzej Monczak / AG)

Przychylę się do wniosku o zmianę decyzji sądu, na podstawie której matce kilka dni po porodzie odebrano w szpitalu córkę Różę - informuje Rzecznik Praw Dziecka.

- Rzecznik Praw Dziecka Marek Michalak podjął decyzję o przyłączeniu się do postępowania sądowego, dotyczącego praw rodzicielskich matki małej Róży. Przychyli się do wniosku pełnomocnika kobiety o uchylenie postanowienia w sprawie natychmiastowego umieszczenia dziewczynki w rodzinie zastępczej - poinformował Marek Żebrowski z biura rzecznika.

Trzeba ścisnąć piersi ciasnym stanikiem

Różę odebrano Wioletcie Woźnej pod koniec lipca, jeszcze w szpitalu, kilka dni po porodzie. Dano jej środki na wstrzymanie pokarmu i kazano ścisnąć piersi.

Teraz noworodek czeka u rodziny zastępczej, aż sąd wyższej instancji zdecyduje, czy może wrócić do biologicznych rodziców. Podstawą do odebrania dziecka była opinia kuratora.

Napisał w opinii, że w domu panuje bałagan, matka jest niezaradna, a ojciec ma 63 lata. Tyle, że ci rodzice wychowali już trójkę własnych dzieci w wieku 7, 9 i 11 lat, które dobrze się uczą, a pedagog szkolny, proboszcz i wójt mają inną od kuratorskiej ocenę rodziny. - Między rodzicami i dziećmi jest bardzo silna więź - podkreślają.

RPO wchodzi do gry

Rzecznik Praw Dziecka, który zainteresował się sprawą po doniesieniach medialnych, będzie wnioskował także o m.in.: "połączenie trwających przed sądem postępowań, dotyczących władzy rodzicielskiej rodziców Róży; powołanie biegłych w celu zbadania stanu zdrowia matki i stwierdzenia, czy nie rodzi on zagrożeń dla zdrowia lub życia dzieci; zbadanie, czy rodzice dają rękojmię właściwego wykonywania władzy rodzicielskiej; powołanie świadków w celu stwierdzenia prawidłowości wywiązywania się przez uczestników postępowań z obowiązków, związanych ze sprawowaniem władzy rodzicielskiej; powołanie świadków w celu ustalenia sytuacji materialno-bytowej rodziny; prawidłowości jej funkcjonowania w społeczności lokalnej; wsparcia socjalnego, udzielanego rodzinie i możliwości jego rozszerzenia."

W: http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36037,6924952,_Decyzja_o_odebraniu_Rozy_byla_pochopna_.html


 





"Mamuniu ratuj!". Policjanci przed 7 rano wyciągnęli 5-letniego Piotrusia z łóżka

Sebastian Furtak

2011-07-05 , aktualizacja: 06.07.2011 08:51

Grupa umundurowanych policjantów i kilku kuratorów we wtorek przed 7. rano odebrało 5-letniego syna matce. Zabrali chłopca prosto z łóżeczka, bez śniadania, w pidżamie. Chłopiec wołał przeraźliwie: - Mamuniu, ratuj! Tak - przy pomocy sądu - walczy o syna ojciec, prof. psychologii. Matka dziecka, w zagrożonej ciąży, trafiła po tej akcji do szpitala.

Matka chłopca, Barbara L., z trudem panuje nad emocjami. Gdy z nią rozmawialiśmy we wtorek przed południem, ciągle była w szoku. Mówi, że przed godz. 7 rano obudziło ją łomotanie do drzwi. - Było coraz głośniejsze, miałam wrażenie, że wpadną z drzwiami do środka. Otworzyłam. Do środka wpadli policjanci. Nigdy tylu nie widziałam - opowiada.


Policjanci nie pozwolili spakować chłopcu rzeczy, zrobić kanapek. Nie pozwolili się nawet pożegnać. Piotrusia w pidżamie wyciągnięto z łóżeczka, nie zdążył nawet zabrać swojej ulubionej przytulanki. Kuratorzy stwierdzili, że nie są od dyskusji, tylko od realizowania postanowienia sądu. Wszystko działo się przy przeraźliwym krzyku i płaczu dziecka, które błagało by go nie zabierać i wołało: - Mamuniu, ratuj!

- Policjanci byli na miejscu po godz. 7. W grupie było trzech mundurowych, czterech kuratorów i psycholog - tłumaczy Magda Michalewska, rzecznik KMP w Gdańsku. - Akcja była trudna, ale przebiegła bardzo sprawnie. Nie używali siły - zapewnia.

Matka twierdzi, że cały czas była brutalnie przytrzymywana. Policjanci nie puścili jej nawet, gdy mówiła, że jest w piątym miesiącu zagrożonej ciąży. Matka przez kilka godzin nie miała pojęcia, gdzie jest chłopiec - kuratorzy nie odbierali telefonów od niej. W końcu sama pojechała do sądu. Tam usłyszała od kuratorki: - Kontaktów matki z dzieckiem nie będzie. Niech się teraz dogadują prawnicy obu stron.

Po tych słowach kuratorki, Barbara L. wyszła od niej z gabinetu i zemdlała na schodach sądu. Karetka zabrała ją do szpitala.

Dziecko boi się ojca. Ojciec wini za to matkę

Postanowienie Sądu Rejonowego w Gdańsku, na mocy którego matce odebrano dziecko, jest efektem kilkuletniego konfliktu między rozwiedzionymi rodzicami - ojcem profesorem psychologii i matką, również psychologiem, na co dzień pracującym z dziećmi.

Ani sąd ani nikt inny, nie miał nigdy zastrzeżeń co do sposobu sprawowania przez Barbarę L. opieki nad Piotrusiem - matka pracuje, ma bardzo dobre warunki bytowe, nie ma ograniczonej władzy rodzicielskiej; o żadnej patologii nie ma mowy. Co więcej, Piotruś - bardzo chwiejny emocjonalnie, przebywający pod opieką neurologa - od kilku lat mieszka wyłącznie z Barbarą L. i jest z nią bardzo silnie związany. To wszystko bezspornie wynika z akt sprawy. Na ojca, prof. J., którego w zasadzie nie zna i nie ma z nim żadnej więzi, reagował panicznym lękiem. Piotruś był wielokrotnie świadkiem awantur pomiędzy rodzicami, widział, jak ojciec zepchnął matkę ze schodów (prof. J jest oskarżony o uszkodzenie ciała byłej żony i groźby karalne wobec jej rodziny; sprawa karna toczy się w sądzie od 2008 r.).

Spotkania chłopca z ojcem nie dochodziły do skutku, bo dziecko tak przeraźliwie płakało wczepione w matkę, że nie sposób go było skłonić do kontaktu z ojcem.

Film z niedoszłego spotkania ojca z synem. Blondynka w czerni to sądowa kuratorka




Ojciec, profesor psychologii, uczynił jednak z tego zarzut - podnosił, że matka jest nadopiekuńcza i ma symbiotyczną więź z synkiem. Zapewniał sąd, że odebranie dziecka, tak bardzo związanego z matką, będzie dla Piotrusia lepsze - wtedy on, ojciec będzie mógł w końcu nawiązać z chłopcem więź i zadbać o jego przyszłą "autonomię".

Matka zaskoczona decyzją sądu

Profesorowi psychologii udało się przekonać sąd, by odebrać matce dziecko i oddać je pod jego opiekę. Intencje ojca nie są jednak czytelne - wcześniej wnioskował, by jego własne dziecko umieścić w rodzinie zastępczej.
Matka, Barbara L., wielokrotnie podnosiła stronniczość sądu. Jej adwokat bezskutecznie zabiegał o zmianę sędzi, Anny Pałkiewicz.

- Ostatni wniosek w tej sprawie wpłynął do sądu odwoławczego w połowie maja. Niespełna dwa tygodnie później zapadła decyzja by go nie uwzględniać - mówi Bolesław Senyszyn, pełnomocnik Barbary L. - Zaraz potem sędzia Pałkiewicz orzekła o przymusowym odebraniu dziecka.

Na orzeczeniu widnieje data 21 czerwca, Senyszyn otrzymał ją jednak dopiero 4 lipca. - Mimo, że codziennie byłem w sądzie i o nią pytałem. - mówi prawnik. Barbara L decyzję sądu także dostała dopiero wczoraj. Nie zdążyła się od niej odwołać.
Nad ranem załomotali w drzwi policjanci i zabrali jej Piotrusia.
Próbowaliśmy się skontaktować z prof. J - nie odbiera telefonu. Nie wiadomo, dokąd zabrał syna.

W: http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,102433,9895408,_Mamuniu_ratuj____Policjanci_przed_7_rano_wyciagneli.html


 





Piotrków: odbiorą matce dziecko, bo jest nadopiekuńcza?

asz

15.02.2008 , aktualizacja: 15.02.2008 08:46

AAADrukuj

W Piotrkowie Trybunalskim rozpoczął się bezprecedensowy proces o odebranie matce dziecka. Powód? Kobieta jest nadopiekuńcza - pisze dzisiaj dziennik "Polska".

Rodzina S. mieszka na przedmieściach Piotrkowa. Kuratorka, która się nią opiekuje, twierdzi, że matka jest chorobliwie nadopiekuńcza w stosunku do 13-letniego syna. Kobieta codziennie odprowadza chłopca do szkoły, nosi za nim tornister i zabrania kontaktu z rówieśnikami. Chłopak znosi drwiny kolegów bez słowa - donosi "Polska".

Problemy w rodzinie S. zaczęły się osiem lat temu. Wówczas ojciec-alkoholik stał się agresywny. Matka całą miłość przelała na dziecko, a rodziną trafiła pod opiekę kuratora - pisze "Polska". Niedawno kuratorka zwróciła się do sądu o zmianę zarządzeń opiekuńczych. Chłopiec może trafić do rodziny zastępczej.


W: http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114873,4930786.html

 





KOBYLA GÓRA - Sąd nie dopatrzył się nieprawidłowości w siłowym odebraniu dziecka

2010-02-04, Aktualizacja: 2010-04-03 11:21

Sąd Okręgowy w Kaliszu powiadomił, że dziecko zostało odebrane matce w prawidłowy sposób. Sprawa dotyczy siłowego odebrania, do którego doszło zimą w Kobylej Górze. O przeprowadzenie lustracji wnioskowali minister sprawiedliwości oraz Rzecznik Praw Dziecka.


Oburzeni mieszkańcy nie szczędzili policjantom wyzwisk (© Marcin Wisniewski)

Przed domem Mokrackich w Kobylej Górze w dniu, w którym miało nastąpić wykonanie postawienia sądu o odebraniu matce dziesięcioletniego Olka, zebrał się tłum ludzi. Doszło do przepychanek. – Gestapo, gestapo – krzyczeli mieszkańcy wsi pod adresem policjantów i kuratorek.

O odebraniu dziecka Iwonie Mokrackiej zdecydował
Sąd Okręgowy w Poznaniu. – W uzasadnieniu postanowienia wzięto pod uwagę opinię biegłej – wyjaśnia Jarema Sowiński, rzecznik Sądu Okręgowego w Poznaniu. – Wynika z niej, że dalszy rozwój emocjonalny dziecka wymaga, by było ono z ojcem. Jednocześnie obojgu rodzicom ograniczono prawa rodzicielskie. Chłopiec będzie z ojcem, ale pod stałym dozorem kuratorskim odnośnie sprawowania władzy rodzicielskiej.
Chłopiec ostatnich kilka lat spędził z matką. W Kobylej Górze chodził do przedszkola i szkoły. Tutaj poszedł do Pierwszej Komunii Świętej. Za matką murem stanęła liczna grupa mieszkańców wsi. Mówią, że ojciec nie interesował się dzieckiem. Wszyscy zjawili się 26 stycznia przed domem kobiety, mając nadzieję, że jednak uda się wyperswadować urzędnikom odstąpienie od przejęcia dziecka.

Ojciec Olka twierdzi tymczasem, że od 6 lat ma problemy z kontaktem ze swoim dzieckiem, że matka chłopca nie stosuje się do żadnych zaleceń psychologów ani sędziów. Dzień przed wykonaniem wyroku matka chłopca zjawiła się u Dariusza Wojtczaka, prezesa Sądu Rejonowego w Ostrzeszowie. Próbowała namówić go do odstąpienia od czynności. Decyzję zmienić mógł jednak tylko sąd z Poznania.


Feralnego dnia, przeczuwając kłopoty, przed domem Iwony Mokrackiej zjawiło się kilkunastu policjantów, prokurator, była też miejscowa lekarka, pracownik socjalny i oczywiście kuratorki sądowe.

– Skandal – krzyczał
Czesław Wesołowski, jeden z mieszkańców wsi. – Przyjechali po tego biednego chłopca jak po groźnego bandytę. Wy go stąd nie wyprowadzicie, nie pozwolimy!

Na nic zdały się próby przekonania chłopca, aby potulnie poszedł do auta z obcymi osobami. – Nie, nie! Ja chcę być z mamą – słychać było wydobywający się z domu krzyk.




Sytuacja stawała się coraz bardziej nerwowa. Funkcjonariusze wypatrywali mających nadjechać posiłków. Obawiali się, że ludzie mogą przygotować blokadę. Robert Froń, zastępca naczelnika Wydziału Prewencji KPP w Ostrzeszowie, próbował uspokajać wzburzony tłum. Policjanci stworzyli zwarty szpaler. Wrzeszczące i zanoszące się od płaczu dziecko, zawinięte w koc pracownik PCPR-u zaniósł do radiowozu.

– Zostawcie mnie! – krzyczał dziesięcioletni Olek. – Chcę do mamy! A tłum blokował policyjne auto. Doszło do szarpaniny i przepychanek z funkcjonariuszami.
Nic do zarzucenia nie mają sobie pracownicy Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie z Ostrzeszowa. – Jest nam przykro – przyznaje Bożena Powązka, dyrektorka ostrzeszowskiego PCPR. – Rodzice powinni zrobić wszystko, by jakoś dojść do porozumienia, by cała sprawa była jak najmniej bolesna dla dziecka.
Tutaj mamy jednak do czynienia z sytuacją odwrotną. Samochód z dzieckiem w końcu ruszył, matka próbowała jeszcze położyć się na jego masce, jednak została odepchnięta przez funkcjonariuszy. Auto z olbrzymią prędkością pomknęło do Ostrzeszowa. Tam z komendy dziecko odebrał ojciec. W asyście dwóch radiowozów auto z 10-latkiem ruszyło w kierunku Ostrowa Wielkopolskiego.

– Olek wie, jak bardzo go kocham – mówi zrozpaczona Iwona Mokracka. – Zrobię wszystko, żeby go odzyskać.

Mieszkańcy informują:dodaj artykuł

Źródło materiału: Głos Wielkopolski Marcin Wiśniewski

w: http://wielkopolska.naszemiasto.pl/artykul/309022,kobyla-gora-sad-nie-dopatrzyl-sie-nieprawidlowosci-w,id,t.html


 





Sąd: dom dziecka lepszy niż bieda

Agata Kulczycka

20.10.2012 , aktualizacja: 19.10.2012 17:50



Nie było tu ani przemocy, ani alkoholu, ale sąd odebrał dzieci rodzicom. Bo brakowało jedzenia i warunków do nauki

Rodzice to Agnieszka i Tomasz. On pracuje w firmie remontowo-budowlanej. Mieszkają w Lubaczowie na Podkarpaciu i mają czwórkę dzieci: trzyletnią Natalię, czteroletniego Marcela, dziewięcioletniego Krystiana i 13-letnią Adrianę.

Od 14 września dzieci są w Domu Dziecka w Nowej Grobli, kilkanaście kilometrów od Lubaczowa. Sąd stwierdził, że w domu nie ma odpowiednich warunków.

Przeciwniczką umieszczenia dzieci w placówce jest kierowniczka Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Lubaczowie Renata Meder: - Dziecku zawsze lepiej w rodzinie, chyba że jest bite, maltretowane czy wykorzystywane seksualnie, a tu tego nie było - mówi. Choć przyznaje, że problemy są. - Pani Agnieszka nie umie gospodarować pieniędzmi. Jest niezaradna, nie pracuje zawodowo. Powinna zajmować się domem, a tego nie potrafi robić. Dzieci skarżą się, że chodzą głodne. Ale od 1 sierpnia zatrudniliśmy asystenta rodziny, który jej pomaga. Uczy prać, gotować, gospodarować pieniędzmi. Ale kurator sądowy we wrześniu złożył wniosek do sądu o odebranie dzieci. Nie dano szansy, by sprawdzić, jak rodzina radzi sobie z pomocą asystenta.

14 września po dzieci przyszli kurator sądowy, pracownik Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie i policjanci. - Wpadłem w taki szał, że policja chciała mnie odesłać do zakładu psychiatrycznego - opowiada pan Tomasz. - Żona odwiedza je co drugi dzień, ja w weekendy. Ból za dziećmi jest ogromny. Nocami żonę muszę uspokajać.

Ogólnopolskie Stowarzyszenie i Fundacja Rzecznik Praw Rodziców wysłało skargę do Rzecznika Praw Obywatelskich. Zwraca w niej uwagę, że dzieci zostały odebrane rodzinie tylko z powodu biedy i stało się to przed wydaniem wyroku sądowego. A o rozprawie, na której decydowano o odebraniu dzieci,
rodzice nie zostali poinformowani.

- Sytuacja była pilna, sąd uznał, że dzieciom dzieje się krzywda, stwierdził liczne zaniedbania rodziców. Został więc wybrany tryb zabezpieczający - tłumaczy sędzia Małgorzata Reizer, rzecznik Sądu Okręgowego w Przemyślu.

Pan Tomasz opowiada: - Po urodzeniu najmłodszego syna został nam przyznany kurator sądowy. Pani kurator pomagała, ale do czasu, kiedy w tym roku przeprowadziliśmy się do teściów i zaczęły się konflikty. Ostrzegała nas, żebyśmy coś wynajęli, bo jak nie, to dzieci zostaną nam odebrane. Szukaliśmy
mieszkania, bez skutku.

W postanowieniu Sądu Rodzinnego w Lubaczowie, które dotarło do rodziny, czytamy, że rodzice rażąco zaniedbują obowiązki, bo dzieci mieszkają w złych warunkach: w dwupokojowym domu jest w sumie 10 osób, nie ma tam warunków do nauki, zabawy ani wypoczynku. Według sądu starszy z chłopców żebrze. Dzieci jedzą rzadko, a matka chowa przed nimi jedzenie. W domu, oprócz tej rodziny, mieszkają dziadkowie i siostra pani Agnieszki z dziećmi.

Ojciec odpiera te zarzuty: - Chowaliśmy jedzenie, bo musiałem utrzymywać nie sześć osób, a cały dom. Robiłem duże zakupy, a rano do
pracy nie miałem nic. Kiedy dzieci miały iść do szkoły, żona nie miała im co dać.

Zaprzecza też, by syn żebrał. To ciocia dawała mu po prostu po parę groszy.

Ale wiadomo też, że najstarsza córka sama prosiła kuratora o umieszczenie jej i rodzeństwa w domu dziecka. I tu ojciec przyczyn upatruje w konfliktach z rodziną. - Kłótni z córką nie mieliśmy, zanim nie zamieszkaliśmy u teściów. Wtedy też w domu zamieszkała szwagierka, i to ona z teściową nastawiają Adrianę przeciwko nam i rodzeństwu - opowiada pan Tomasz.

Asystent dalej pomaga rodzinie. Już po odebraniu dzieci udało się wynająć mieszkanie.

W najbliższy poniedziałek przed lubaczowskim sądem odbędzie się kolejna rozprawa dotycząca rodziny.


Cały tekst:

 

http://wyborcza.pl/1,75478,12705226,Sad__dom_dziecka_lepszy_niz_bieda.html#TRrelSST#ixzz2OAI7WrtD

 





Dzieci wyrwane spod tablicy do domu dziecka

Dominika Maciejasz

07.03.2013 , aktualizacja: 06.03.2013 20:17

Dom Dziecka św. Ludwiki Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia przy ul. Piekarskiej. Tutaj zamieszkali synowie państwa Bajkowskich (fot. Jakub Ociepa / Agencja Gazeta)

Jeden z braci płakał, drugi wzywał pomocy. Policja siłą wyciągnęła z lekcji trzech chłopców i zamiast do domu odwiozła ich do ośrodka opiekuńczego. Sąd: - To wina rodziców



- Na lekcję angielskiego przyszła pani nauczycielka i powiedziała, że musimy iść do dyrektorki. Zaprowadziła nas jednak pod szatnię, a tam czekali policjanci. Próbowali nas przekonać, żebyśmy szli, ale potem zaczęli nas wyrywać siłą. Gdy próbowaliśmy zadzwonić, zabrali nam telefony. Krzyknąłem: "Na pomoc!", ale nikt nie usłyszał, bo była lekcja - opowiada 13-letni Krzyś Bajkowski, którego w środę około godz. 10 rano wraz z braćmi - bliźniakiem Stasiem i 10-letnim Piotrkiem - kuratorki w asyście policji zabrały ze szkoły do ośrodka opiekuńczego.

O odebraniu
dzieci zdecydował krakowski sąd 30 stycznia na podstawie opinii psychologów. Wyrok opatrzono rygorem natychmiastowej wykonalności. Sąd dał rodzinie tydzień na oddanie dzieci dobrowolnie - rodzice odmówili.



Dariusz Nowak z małopolskiej policji tłumaczy, że miejsce, skąd zabrano chłopców, wybrały kuratorki. - Policjanci starali się być jak najbardziej delikatni, do szkoły pojechali ubrani po cywilnemu.

Do terapeutów z Krakowskiego Instytutu Psychoterapii rodzina zgłosiła się sama dwa lata temu po specjalistyczną diagnozę dotyczącą chłopców. Odbyli kilkanaście spotkań. - Traktowałem te wizyty poważnie, byłem szczery. W marcu ubiegłego roku opowiedziałem o sytuacji, kiedy starsi synowie powiedzieli mi, że najmłodszy rzuca kamieniami w przystanek. Upomniałem go, ale historia się powtórzyła, czego świadkiem była moja żona, która wyszła na spacer z psem. Wtedy ukarałem go klapsami. Psycholog oświadczył, że absolutnie w żadnym wypadku nie wolno mi tego robić. Nie zgodziłem się z tym - mówi Bartosz Bajkowski, ojciec chłopców.

Na temat kar cielesnych małżeństwo rozmawiało z psychologiem jeszcze jeden raz. - Doszliśmy do wniosku, że to kwestia poglądów i nie osiągniemy konsensusu. Jednocześnie zrezygnowaliśmy z terapii, bo problem, z którym się na nią zgłosiliśmy, ustał. Usłyszeliśmy, że jeśli nie będziemy jej kontynuować, to zawiadomią sąd o stosowaniu przemocy - dodaje pan Bartosz.

Dalej wszystko potoczyło się szybko. W maju do rodziny przyszedł kurator. "Ojciec przyznał, iż stosował kary cielesne, ale jak twierdzi, nie miał innego wyjścia. Kurator zawodowy nie potrafi na podstawie jednorazowego wywiadu stwierdzić, czy istnieje w rodzinie problem przemocy względem dzieci" - czytamy w raporcie kuratora.

Sąd sięgnął po kolejną opinię, tym razem rodzinnego ośrodka diagnostyczno-konsultacyjnego. - Ta była dla nas druzgocąca. Że nie dajemy dzieciom poczucia bezpieczeństwa i wsparcia - mówią Karolina i Bartosz Bajkowscy. Z raportu psychologów: "Chłopcy zarzucają sobie złośliwości i dokuczanie. Czują się osamotnieni, między rodzicami a dziećmi nie ma więzi opartej na zaufaniu. Boją się ojca, który wymierza im kary cielesne ręką i paskiem".

W szkole opinie o rodzinie są bardzo pozytywne. O dzieciach - że dobrze się uczą, o rodzicach - że interesują się dziećmi. - Chłopcy zawsze zadbani, czyści. Rodzice interesowali się postępami w nauce i ich zachowaniem. Nie mieliśmy żadnych zastrzeżeń. Wszyscy bardzo przeżyliśmy sposób, w jaki zabrano ich ze szkoły - mówi Maria Baran, dyrektorka szkoły.

Rzecznik krakowskiego sądu Waldemar Żurek twierdzi, że decyzja kuratorek to konsekwencja postępowania rodziców, którzy podczas pierwszej próby odwiezienia dzieci do pogotowia opiekuńczego zabarykadowali się w mieszkaniu. - Moralną odpowiedzialność za to, co się stało, ponoszą rodzice. Naszym zadaniem jest użyć wszystkich środków, by wypełnić decyzje z klauzulą natychmiastowej wykonalności.

Rodzice mają żal, że kuratorki nie zaczekały do 19 marca, kiedy sąd ma rozpatrzyć ich zażalenie na rygor natychmiastowej wykonalności.

Psycholog Tomasz Wojciechowski, prezes fundacji Falochron, ostro krytykuje wizytę kuratorek i policji w szkole: - To nieodpowiedzialne i stygmatyzujące dzieci, na pewno odbije się negatywnie na odbiorze chłopców przez rówieśników. Przecież można było te dzieci zabrać chociażby po lekcjach, nie na oczach szkoły.

Wczoraj interwencję zapowiedział rzecznik praw dziecka. - Poprosiliśmy już o materiały dotyczące tych chłopców. Jeżeli będziemy mieć zastrzeżenia odnośnie do postępowania sądu, złożymy apelację od tego wyroku. Wiemy też, że babcia dzieci wystąpiła o ich adopcję - mówi Tadeusz Belerski z biura rzecznika praw dziecka.


Cały tekst:

 

http://wyborcza.pl/1,75478,13517396,Dzieci_wyrwane_spod_tablicy_do_domu_dziecka.html#TRrelSST#ixzz2OAGEm3wv

 




Dzieci wyrwane spod tablicy do domu dziecka

Dominika Maciejasz

07.03.2013 , aktualizacja: 06.03.2013 20:17

Dom Dziecka św. Ludwiki Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia przy ul. Piekarskiej. Tutaj zamieszkali synowie państwa Bajkowskich

Dom Dziecka św. Ludwiki Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia przy ul. Piekarskiej. Tutaj zamieszkali synowie państwa Bajkowskich (fot. Jakub Ociepa / Agencja Gazeta)

 

Jeden z braci płakał, drugi wzywał pomocy. Policja siłą wyciągnęła z lekcji trzech chłopców i zamiast do domu odwiozła ich do ośrodka opiekuńczego. Sąd: - To wina rodziców

- Na lekcję angielskiego przyszła pani nauczycielka i powiedziała, że musimy iść do dyrektorki. Zaprowadziła nas jednak pod szatnię, a tam czekali policjanci. Próbowali nas przekonać, żebyśmy szli, ale potem zaczęli nas wyrywać siłą. Gdy próbowaliśmy zadzwonić, zabrali nam telefony. Krzyknąłem: "Na pomoc!", ale nikt nie usłyszał, bo była lekcja - opowiada 13-letni Krzyś Bajkowski, którego w środę około godz. 10 rano wraz z braćmi - bliźniakiem Stasiem i 10-letnim Piotrkiem - kuratorki w asyście policji zabrały ze szkoły do ośrodka opiekuńczego.

O odebraniu
dzieci zdecydował krakowski sąd 30 stycznia na podstawie opinii psychologów. Wyrok opatrzono rygorem natychmiastowej wykonalności. Sąd dał rodzinie tydzień na oddanie dzieci dobrowolnie - rodzice odmówili.



Dariusz Nowak z małopolskiej policji tłumaczy, że miejsce, skąd zabrano chłopców, wybrały kuratorki. - Policjanci starali się być jak najbardziej delikatni, do szkoły pojechali ubrani po cywilnemu.

Do terapeutów z Krakowskiego Instytutu Psychoterapii rodzina zgłosiła się sama dwa lata temu po specjalistyczną diagnozę dotyczącą chłopców. Odbyli kilkanaście spotkań. - Traktowałem te wizyty poważnie, byłem szczery. W marcu ubiegłego roku opowiedziałem o sytuacji, kiedy starsi synowie powiedzieli mi, że najmłodszy rzuca kamieniami w przystanek. Upomniałem go, ale historia się powtórzyła, czego świadkiem była moja żona, która wyszła na spacer z psem. Wtedy ukarałem go klapsami. Psycholog oświadczył, że absolutnie w żadnym wypadku nie wolno mi tego robić. Nie zgodziłem się z tym - mówi Bartosz Bajkowski, ojciec chłopców.

Na temat kar cielesnych małżeństwo rozmawiało z psychologiem jeszcze jeden raz. - Doszliśmy do wniosku, że to kwestia poglądów i nie osiągniemy konsensusu. Jednocześnie zrezygnowaliśmy z terapii, bo problem, z którym się na nią zgłosiliśmy, ustał. Usłyszeliśmy, że jeśli nie będziemy jej kontynuować, to zawiadomią sąd o stosowaniu przemocy - dodaje pan Bartosz.

Dalej wszystko potoczyło się szybko. W maju do rodziny przyszedł kurator. "Ojciec przyznał, iż stosował kary cielesne, ale jak twierdzi, nie miał innego wyjścia. Kurator zawodowy nie potrafi na podstawie jednorazowego wywiadu stwierdzić, czy istnieje w rodzinie problem przemocy względem dzieci" - czytamy w raporcie kuratora.

Sąd sięgnął po kolejną opinię, tym razem rodzinnego ośrodka diagnostyczno-konsultacyjnego. - Ta była dla nas druzgocąca. Że nie dajemy dzieciom poczucia bezpieczeństwa i wsparcia - mówią Karolina i Bartosz Bajkowscy. Z raportu psychologów: "Chłopcy zarzucają sobie złośliwości i dokuczanie. Czują się osamotnieni, między rodzicami a dziećmi nie ma więzi opartej na zaufaniu. Boją się ojca, który wymierza im kary cielesne ręką i paskiem".

W szkole opinie o rodzinie są bardzo pozytywne. O dzieciach - że dobrze się uczą, o rodzicach - że interesują się dziećmi. - Chłopcy zawsze zadbani, czyści. Rodzice interesowali się postępami w nauce i ich zachowaniem. Nie mieliśmy żadnych zastrzeżeń. Wszyscy bardzo przeżyliśmy sposób, w jaki zabrano ich ze szkoły - mówi Maria Baran, dyrektorka szkoły.

Rzecznik krakowskiego sądu Waldemar Żurek twierdzi, że decyzja kuratorek to konsekwencja postępowania rodziców, którzy podczas pierwszej próby odwiezienia dzieci do pogotowia opiekuńczego zabarykadowali się w mieszkaniu. - Moralną odpowiedzialność za to, co się stało, ponoszą rodzice. Naszym zadaniem jest użyć wszystkich środków, by wypełnić decyzje z klauzulą natychmiastowej wykonalności.

Rodzice mają żal, że kuratorki nie zaczekały do 19 marca, kiedy sąd ma rozpatrzyć ich zażalenie na rygor natychmiastowej wykonalności.

Psycholog Tomasz Wojciechowski, prezes fundacji Falochron, ostro krytykuje wizytę kuratorek i policji w szkole: - To nieodpowiedzialne i stygmatyzujące dzieci, na pewno odbije się negatywnie na odbiorze chłopców przez rówieśników. Przecież można było te dzieci zabrać chociażby po lekcjach, nie na oczach szkoły.

Wczoraj interwencję zapowiedział rzecznik praw dziecka. - Poprosiliśmy już o materiały dotyczące tych chłopców. Jeżeli będziemy mieć zastrzeżenia odnośnie do postępowania sądu, złożymy apelację od tego wyroku. Wiemy też, że babcia dzieci wystąpiła o ich adopcję - mówi Tadeusz Belerski z biura rzecznika praw dziecka.


Cały tekst:

 

http://wyborcza.pl/1,75478,13517396,Dzieci_wyrwane_spod_tablicy_do_domu_dziecka.html#TRrelSST#ixzz2OAGEm3wv





 
 
  Wszedłeś do e-Instytutu jako 510879 odwiedzający. Witaj. copyright by irs  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja