autor: Grzegorz Jakubowski
źródło: PAP
Poseł Ryszard Kalisz z kierownictwem prokuratury wojskowej
Niektóre urządzenia wykryły trotyl – przyznali w Sejmie prokuratorzy
Wojskowi śledczy wzięli wczoraj udział w posiedzeniu Sejmowej Komisji Sprawiedliwości. Zwołano je na wniosek posłów Prawa i Sprawiedliwości w związku z badaniami, które polscy eksperci jesienią wykonywali na miejscu katastrofy Tu-154M.
– Niektóre z detektorów użytych w Smoleńsku wykazały na czytnikach cząsteczki trotylu (TNT) – przyznał szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Jerzy Artymiak.
– Co nie oznacza z całą pewnością, że mamy do czynienia
z materiałami wybuchowymi – podkreślał.
I dodał, że liczne opinie polskich i rosyjskich ekspertów nie stwierdziły śladów materiałów wybuchowych we wraku. – Takich śladów nie ma też na ciałach ofiar – dodał. – Także inne dowody nie pozwalają na przypuszczenia, aby doszło do wybuchu – mówił Artymiak. Prokuratorzy przypomnieli, że przed wylotem samolot był skontrolowany przez BOR pod względem pirotechnicznym.
Artymiak mówił również
o eksperymentach, podczas których czujnik alarmował o trotylu po zbliżeniu do opakowania pasty do butów, mundury czy plasterka wędliny.
Płk Jerzy Artymiak: Czujnik alarmował o trotylu podczas badania pasty do butów
This browser does not support the iframe element.
PiS zarzucił prokuratorom, że kłamali w październiku, mówiąc o wskazaniach detektorów materiałów wybuchowych w Smoleńsku. Przypominali, że wówczas mówili wyłącznie o cząstkach wysokoenergetycznych, o których wczoraj nie było mowy. Miesiąc temu prokuratura informowała: „Biegli pracujący w Smoleńsku nie stwierdzili na wraku TU-154M trotylu ani żadnego innego materiału wybuchowego".
– Wyświetlenie się napisu TNT nie jest równoznaczne ze stwierdzeniem obecności trotylu – ripostował płk Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Dyskusja pomiędzy Szelągiem a posłem PiS Antonim Macierewiczem chwilami była bardzo gorąca. Szeląg oburzał się na zarzut kłamstwa i apelował, by go nie obrażano.
Na posiedzeniu obecny był producent detektorów Jan Bokszczanin. Stwierdził, że jeżeli spektrometr i inne urządzenia wskazują, że był to trotyl, to prawdopodobieństwo, że go tam nie było, jest równe zeru – podkreślił. Dodał, że jeżeli taki materiał został wykryty, to jest mnóstwo metod, za pomocą których można w ciągu 1–2 godzin to sprawdzić – podkreślił. Producent dodał też, że co prawda urządzenie może się „zatkać", ale nie wyda kłamliwego wyniku.
Jan Bokszczanin: Jeżeli urządzenia wskazują, że był to trotyl, to prawdopodobieństwo, że go tam nie było, jest równe zeru
This browser does not support the iframe element.
– Urządzenia pomiarowe powinny wykryć materiały wybuchowe w sekundę – podkreślał z kolei poseł PiS Stanisław Piotrowicz.
– Wielokrotnie mówiłem, że trotyl mógł być – mówił wieczorem w TVN24 poseł Ryszard Kalisz, szef komisji sprawiedliwości (SLD). – Ale nie można wyciągnąć wniosku, że był zamach czy wybuch – podkreślał. I wyraził zdziwienie, że obecność trotylu stwierdzono dopiero teraz, po dwóch latach od katastrofy.
Wczoraj do Polski trafiły próbki pobrane przez polskich biegłych na przełomie września i października z wraku samego Tu-154 M oraz miejsca samej katastrofy. W sumie to 255 pojemników. Trafiły już do Zakładu Fizykochemii Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji w Warszawie. Na wyniku przeprowadzonych tam ekspertyz trzeba będzie poczekać nawet pół roku.
Kalisz dziwił się wczoraj, że analiza próbek, czy był w nich trotyl, czy też nie zajmie aż pół roku. Prokurator Artymiak tłumaczył, że wyniki badań będą jednym z elementów składających się na końcową opinię biegłych. – Muszą być one skorelowane m.in. z wynikami oględzin wraku czy miejsca zdarzenia – wyjaśniał. Zauważył też, że próby wypowiadania się na ten temat w oparciu wyłącznie o wyniki badań chemicznych bądź opublikowane fotografie świadczą o braku rzetelności lub merytorycznej wiedzy".