W dniu 7 urodzin Piotruś przeżył inicjację.
Ok. godz. 23, gdy był już grzecznie w łóżku i spał sobie snem niewinnym, został obudzony przez dwóch ojców: rodzonego i chrzestnego. Bez sprzeciwu szybko się ubrał i z wyraźnym napięciem (zaciekawieniem ale i pewną obawą) wyszedł na „nocną eskapadę”.
Nieopodal domu, w którym mieszkamy, jest polana zarośnięta wysokimi trawami, krzakami i pojedynczymi drzewkami – tam zmierzaliśmy. Po drodze, przechodząc koło kościoła, zatrzymaliśmy się przy zamkniętej bramie wejściowej. Ojciec chrzestny wyciągnął brewiarz – odmówiliśmy kompletę. Wówczas Piotruś otrzymał egzemplarz Ewangelii wg św. Jana, z wpisem chrzestnego, zachęcającym do karmienia się Słowem, a także Ciałem Pana (gdy przyjdzie już moment I. Komunii św.).
Aby dotrzeć do celu wyprawki :-) musieliśmy przedzierać się przez zaspy śniegu (urodziny są w grudniu) i chaszcze. Gdy znalezione zostało odpowiednie miejsce, w trójkę zbieraliśmy zeschłe gałązki i inne dary natury nadające się do przyjęcia ognia. Ojciec chrzestny wyciągnął z plecaka drewniane szczapy – przewidział, że zbyt długo zajęłoby nam zbieranie takiej ilości „paliwa” aby ogień mógł się utrzymać.
Ognisko zostało ułożone (rozpoczął układać Piotruś, później ja – jego ojciec, a ostateczny kształt nadał chrzestny) – i nastąpił moment kulminacyjny. W kilku słowach powiedziałem synowi, że tak jak musieliśmy się przygotować aby za chwilę rozniecić ogień, tak mężczyzna odpowiedzialny jest za przygotowanie się do założenia w przyszłości rodziny.
Piotruś podjął próbę rozpalenia ogniska. Był mocno zdenerwowany, bo ogień nie chciał się rozniecić. Usłyszał wówczas pytanie: Co możesz zrobić, aby ogień jednak zapłoną?
Sam znalazł odpowiedź: Poprosić tatę o pomoc.
Byłem z niego dumny.
- Bardzo dobrze synu – powiedziałem – Nie jest niczym wstydliwym, że sobie z czymś nie radzimy. Czasami, aby wykonać zadanie, trzeba poprosić o pomoc.
Ognisko zapłonęło.
- Co należy zrobić, aby ognisko szybko mnie zgasło? - zapytałem Piotrusia.
- Trzeba dołożyć drewna - powiedział
- Bardzo dobrze – przyznałem – W życiu jest podobnie. Jak już będziesz duży, nie wystarczy kogoś poznać, trzeba dbać o tę relację – trzeba ciągle dodawać drewna.
Chrzestny powiedział kilka słów, co to według niego znaczy „być mężczyzną”, ja również powiedziałem co myślę. Zaznaczyliśmy, że 7 urodziny nie świadczą o tym, że Piotruś już jest mężczyzną, ale że wchodzi na drogę do stawania się mężczyzną.
- Tak jak dzisiaj pomogliśmy ci zapalić ognisko, tak przy następnej inicjacji będziesz musiał zrobić to sam - usłyszał
Na zakończenie odbyło się skakanie przez ogień – mające symbolizować przełamywanie lęku (płomienie nie były malutki). Piotruś bał się. Podjął kilka prób, ale nie był w stanie się przełamać.
- Jak mogę ci pomóc? - zapytałem.
- Nie wiem – odpowiedział, a ja widziałem, że chce mu się płakać.
- Nie musisz tego robić, przyjdzie czas, że dasz radę - usłyszał
- Ale ja chcę – powiedział spuszczając głowę.
Wziąłem syna na ręce i razem przeskoczyliśmy.
Za drugim razem przeskoczył trzymany za rękę.
Za trzecim razem sam.
- jesteś z siebie dumny? - zapytałem wówczas
- Tak odpowiedział
- Pamiętaj, ojciec jest po to aby pomagać synowi. Bez względu na to co się kiedyś wydarzy w życiu pamiętaj, że cię kocham. I że zawsze możesz przyjść, jak będziesz miał problem. A gdy mnie zabraknie twój ojciec chrzestny będzie dla ciebie pomocą.
- Ale najważniejsze, abyś pamiętał, że to Pan Bóg daje siły i mądrość do rozwiązywania trudnych sytuacji – powiedział sentencjonalnie ojciec chrzestny.
Aby przypieczętować inicjację na drodze stawania się mężczyzną Piotruś dostał ode mnie scyzoryk – ten, o który wielokroć wcześniej prosił, abym mu dał się chociaż chwilę nim pobawić (zawsze słyszał w odpowiedzi, że jest za mały, że przyjdzie czas, że będzie mógł go używać). Nie wiem czy to co otarłem spod oczu syna to były łzy, czy skroplone płatki śniegu.
W ciszy wracaliśmy do domu.