"Przypadek Polańskiego" pokazuje, jak złożone i niesprowadzalne do siebie są sytuacje etyczne oraz jak czasem trudno, jeśli to w ogóle możliwe, wydać ich jednoznaczną ocenę. Pedofilia jest niewątpliwie przestępstwem, jeśli nie zbrodnią. Jednak porównując pedofilię Polańskiego z pedofilią Wesołowskiego czy innych, którzy latami molestują dzieci, korzystając z władzy, jaką nad nimi mają, można powiedzieć, że przestępstwo to bywa lżejsze i cięższe.
Z moralnego punktu widzenia można bowiem ocenić wielkość i ilość krzywd wyrządzonych przez sprawcę, jak również ich kontekst, choć oczywiście trudno powiedzieć, czy bardziej winny jest sprawca, który molestuje w domu znanego aktora, czy ten, który robi to na plebanii.
O ile wina moralna
Polańskiego wydaje się nieco lżejsza, i to głównie z tego powodu, że ofiara mu wybaczyła, o tyle nie jest ona z pewnością tak "leciutka", jak widział to niedawno nasz wielki moralista Krzysztof Zanussi. Według niego to, że rzecz stała się w mieście o "szczególnie swobodnych obyczajach" oraz w świecie, gdzie "nieletnie prostytutki" same wchodzą do łóżek reżyserom, winę znacząco pomniejsza. Otóż nie. I dlatego jeśli słusznie chcemy kary dla Wesołowskiego i innych, to dlaczego nie dla Polańskiego?
Polański jest niewątpliwie winny w świetle prawa. Przestępstwo to nie uległo przedawnieniu, a sprawca się wymknął i nadal się wymyka wymiarowi sprawiedliwości. Szkoda, że nie poddaje mu się dobrowolnie. Warto przypomnieć prawdę słabo zakorzenioną w polskiej rzeczywistości, że obowiązek posłuszeństwa prawu jest podstawowym obowiązkiem moralnym każdego obywatela (notabene również katolika, w co zdają się wątpić ksiądz Rydzyk i prof. Chazan).
I obowiązku tego nie pomniejsza ani wiek obywatela, ani jego wielkość, ani zasługi dla kultury i kraju, ani tragiczne dzieciństwo. Bo znaczyłoby to, że osoby młodsze, nieznane i bez zasług są w gorszej sytuacji wobec prawa, mają natomiast większe wobec niego powinności. A prawo przecież musi być bezstronne.
O "przypadku Polańskiego" nie mam jednoznacznej opinii. Jako osoba prywatna i lubiąca jego filmy uważam, że trzeba dać mu spokój; jako osoba szanująca prawo jestem za ekstradycją; jako etyk uznaję, że przebaczenie ofiary wymazuje winę sprawcy. Reszta powinna być sprawą jego własnego sumienia.
Jestem jednak przekonana, że niezależnie od finału "przypadek Polańskiego" będzie miał duże znaczenie społeczne. Przyczynił się on bowiem do rozpowszechnienia wiedzy o złu pedofilii i bezwzględności prawa w tym zakresie. A to ważne, bo zachowania pedofilskie były przez setki lat na porządku dziennym i nie znajdowały ani potępienia, ani kar. Były traktowane jako "naturalne", a co najmniej "należące do sfery prywatnej", nie zaś jak publiczne przestępstwa.
Bo dzieci (i kobiety) do niedawna w ogóle nie miały prawa głosu; ani głosu, by o prawa walczyć. Trudności z ratyfikowaniem konwencji zapobiegającej przemocy są tego dowodem. Ciągle istnieją ludzie (i partie), którzy sądzą, że przemoc domowa jest bardziej zgodna z tradycją niż troska o równość praw.
"Przypadek Polańskiego" ujawnił też, jak relatywnie traktujemy prawo - jeśli kogoś uważamy za "naszego", to jesteśmy skłonni go uniewinniać, jeśli za "obcego", to widzimy jego winę w całej surowości. Dziś debata skupia się na wątkach ekwiwalencji narodowej: jak Amerykanie nie wydali nam Mazura, to my nie wydamy Polańskiego, co wydaje się absurdalne. Ale przecież nic, co absurdalne, nie jest nam obce.