Czy istnieje coś takiego jak „żydowskie wartości”, „żydowskie idee”? Tak.
Wspólnym mianownikiem dla wszystkich Żydów był, przez długie tysiąclecia, judaizm. Żydzi pozostawali przez tysiące lat narodem unikalnym w tym sensie, że ich poczucie narodowe, charakterystyki etniczne i religia stapiały się w jedność, a ich religia zbudowana była na bardzo wyrazistych wartościach ustanowionych przez najważniejszy żydowski dokument – Torę.
Dlatego, o ile trudno jest mówić o specyficznych wartościach innych narodów, o tyle w przypadku Żydów jest to możliwe. Wartości etyczne i duchowe Tory stanowiły co najmniej przez 3 tysiące lat kanon akceptowany przez absolutną większość żydowskich społeczności. Można uznać to za sytuację bez precedensu.
Ale to nie wszystko.
Wielkie idee - zawarte w Torze - zostały w swoim podstawowym zarysie przejęte przez chrześcijaństwo i za jego pośrednictwem uczestniczyły w znacznym stopniu w kształtowaniu kultury Zachodu. Dzięki ekspansywności tej kultury, miały i mają znaczący wpływ w innych kulturowo rejonach świata. W tym sensie Tora (ogólniej: Biblia Hebrajska, zwana w chrześcijaństwie Starym Testamentem) okazała się rzeczywiście najbardziej wpływową księgą w dziejach ludzkości.
Bibila Hebrajska. Fot: Reuvenk
W tej chwili w świecie Zachodu następuje zjawisko podważania, negowania a nawet zwalczania wartości, idei oraz osiągnięć Tory.
Zazwyczaj postrzega się to jako pochodną procesu laicyzacji i odchodzenia od ‘ograniczeń’ ustanowionych przez chrześcijaństwo. Jednak w rzeczywistości jest to atak na podstawowe wartości Tory, na wartości żydowskie, które stały się wartościami uniwersalnymi. Ponieważ chrześcijaństwo uznało je za swoje, jako właśnie takie są powszechnie postrzegane. Ocenianie tego zjawiska, jako „wyzwalanie się z ograniczeń” jest błędne i wynika z zawężonej perspektywy spojrzenia na to, jaka jest geneza i rola kulturowych wzorców kształtujących nasz świat.
Przykładów można podawać wiele.
Skupmy się na dwóch z nich. Najważniejszych.
- Ze swojej genezy, żydowską wartością jest wyjątkowe wywyższenie statusu człowieka i uznanie świętości każdej istoty ludzkiej.
Dlatego pierwszym przykładem ataku na żydowską wartość może być współczesne zacieranie różnic pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem. Tora uznaje, że tylko człowiek uczyniony jest „według istoty [na podobieństwo] Boga” (celem Elokim), co stawia go ponad światem zwierząt. Jednocześnie to „podobieństwo” do Boga nadaje życiu każdego człowieka nieskończoną wartość. Wyklucza to przede wszystkim - powszechne w epokach przed Torą - składanie bóstwom wywodzącym się ze świata zwierząt, świata natury - ofiar z ludzi. Judaizm – jako pierwsza z religii - bezwzględnie zakazywał składania ofiar z ludzi, a zarazem obawiał się w tym kontekście zjawiska nadmiernego zrównywania pozycji zwierzęcia i człowieka. Prorok Ozeasz (Hoszea) już prawie 3 tysiące lat temu dostrzegał, że taka ideologia „gatunkowej równości”, traktowana jak swoista fałszywa religia, prędzej czy później może prowadzić do obniżenia a nawet zanegowania wartości życia człowieka i zwrócić się przeciw niemu.
Współczesne tendencje obalające te żydowską wartość, przywracają zjawisko składania ofiar z ludzi na ołtarzach natury.
Przykład bardzo ostentacyjny, a przemilczany w mediach: zakaz stosowania DDT jako środka owadobójczego z powodu jego wpływu na grubość skorup jaj ptaków (co np. przyczyniło się do zmniejszenia populacji orła bielika amerykańskiego). Zakaz ten przyczyniał się przez dziesięciolecia do śmierci wielu milionów – przede wszystkim dzieci afrykańskich, w efekcie zachorowań na malarię. DDT było jedyną naprawdę skuteczną metodą zwalczania moskitów. Gdy z powodów ochrony naturalnego środowiska porzucono stosowanie DDT – ludzie zaczęli znów umierać.
Dowodem na zabójcze konsekwencje tego zakazu mogą być wnikliwe statystyki z Sri Lanki. W 1946 roku na malarię zachorowały tam 3 miliony ludzi. Po zwalczaniu komarów przy pomocy DDT, liczba przypadków malarii spadła do zaledwie kilkunastu (!) rocznie. Po wprowadzeniu zakazu stosowania DDT choroba powróciła i w roku 1969 zachorowały na malarię ponad 2 miliony mieszkańców. Można więc bez wielkiej przesady powiedzieć, że miliony istnień ludzkich zostały złożone w ofierze na ołtarzu orła bielika i innych ptaków. Życie ptaków zostało ocalone kosztem życia ludzi.
A to przecież tylko jeden przykład.
Na malarię choruje rocznie 220 milionów osób, a umiera do 3 milionów.
We współczesnej kulturze obecny jest pogląd nawiązujący do programowo antymonoteistycznej postawy ideologów nazizmu i głoszący, że „człowiek to takie samo zwierzę, jak wszystkie inne”. Postrzeganie homo sapiens, jako istoty zasługującej na specjalne traktowanie, postawionej w centrum świata, określane jest przez wyznawców tej ideologii szowinizmem gatunkowym.
Przejawy tego poglądu można zaobserwować w działaniach ruchów „obrony praw” zwierząt, które mają tendencje do zrównywania w swoich akcjach propagandowych zwierząt z ludźmi (np. akcja przeciwko hodowli i zabijaniu kurczaków – pod nazwą „Holocaust na twoim talerzu”), a także w stanowisku niektórych filozofów i etyków-radykałów, np. Davida Sztybela – propagującego pojęcie „Holocaustu zwierząt”, lub Petera Singera, który z jednej strony jest bardzo aktywnym rzecznikiem praw zwierząt, a z drugiej - proponował dopuszczalność zabijania dzieci do 28 dnia ich życia, jeżeli rodzice dziecka zadecydują w ten sposób.
Wspominałem już o tym zjawisku w artykule zamieszczonym tu w ubiegłym roku [link].
- Następną wartością, wynikającą z Tory i specyficznie - w swojej genezie – żydowską, jest staranne wyodrębnienie płci, przypisanie im społecznych ról i dbanie o to, by nie zacierały się różnice między kobietą i mężczyzną.
Judaizm postrzega bowiem twórczą rolę odrębności pomiędzy obiema płciami. Twórczą w skali mikro – w życiu pojedynczego człowieka, ale także w skali makro – w ogólnym rozwoju cywilizacyjnym. Ta odrębność, wszechstronnie podkreślana w judaizmie, nawiązująca do naturalnych różnic psychologicznych (kobiety i mężczyźni nie różnią się od siebie wyłącznie budową anatomiczną) i wynikających z nich odmiennych ról kulturowych i społecznych, czyni możliwym funkcjonowanie rodziny. Pomaga w wydobywaniu z ludzi tego, co najlepsze w wymiarze odpowiedzialności i przełamywania egoizmu, a – przede wszystkim - stwarza najlepsze warunki do wychowania dzieci. Poddaje je wpływom zarówno ojca jak i matki - dwóch odmiennych, ale uzupełniających się wzorców - co daje największe szanse na możliwie pełny rozwój ich osobowości.
Jednocześnie, podporządkowując potężną sferę ludzkiej seksualności dualizmowi płciowemu, skierowuje i kanalizuje energię seksualną wyłącznie we wzajemne relacje pomiędzy płciami, czyniąc z tego wzorca postulowany ideał, który nie sprzyja jakiejkolwiek konkurencyjności ze strony innych rozwiązań (np. homoseksualizmu).
Dlatego Tora z jednej strony podkreśla, że dopiero mężczyzna i kobieta razem tworzą pełnego człowieka, a z drugiej - czyni wiele, na różnych poziomach (zaczynając od tak podstawowych jak odróżniający płcie sposób ubierania się), aby zapobiec zatarciu się odrębnych tożsamości mężczyzny i kobiety.
Współcześnie obserwujemy zjawisko dokładnie przeciwne. Płeć znaczy w krajach Zachodu coraz mniej. Jest systematycznie eliminowana z życia. Konsekwentnie więc, jesteśmy świadkami działań, których celem jest uznanie różnic pomiędzy kobietą a mężczyzną za społecznie i kulturowo nieistotne.
Najważniejszym elementem tego ataku jest oczywiście próba radykalnej zmiany definicji małżeństwa: rozszerzenie jej na zawiązki jednopłciowe.
Przykłady Francji i Anglii, a także Niemiec, udowadniają, że – skądinąd oparte na racjonalnych przesłankach - zalegalizowanie związków partnerskich jest nie celem, ale jedynie strategicznym etapem pośrednim na drodze do legalizacji małżeństw homoseksualnych i ich prawa do adopcji dzieci.
Chyba najbardziej popularnym hasłem w tej akcji stało się „W małżeństwie chodzi o miłość nie o płeć”.
W małżeństwie chodzi o miłość nie o płeć
Cóż … ludzi, którzy przed wieloma wiekami włączyli do kanonu Biblii Hebrajskiej „Pieśń nad pieśniami” nie trzeba było uczyć, czym jest miłość. Jednak Tora uznała, że sama miłość to nie jest wystarczające kryterium. Że w społecznym (i religijnym) usankcjonowaniu miłości w małżeństwie, trzeba brać od uwagę coś więcej, niż jedynie miłość (która - zauważmy - może być w tym samym czasie do wielu ludzi różnych płci, a więc jest to kryterium gwarantujące chaos). Trzeba było ustanowić taki model miłości (związek kobiety i mężczyzny), który z wielu powodów jest najbardziej korzystny. Dlatego do małżeństwa wprowadzone zostało decydujące kryterium płci.
Dziś jest ono odrzucane. Bo przecież, gdy jest możliwe zawieranie małżeństw pomiędzy osobami tej samej płci, oznacza to, że płeć przestaje być istotna.
W tym samym czasie, gdy Francja rezygnuje z używania w urzędowych dokumentach ze słów „matka” i „ojciec”, zastępując je pozbawionym jakichkolwiek odniesień do płci słowem „rodzic”, w coraz większej liczbie ankiet i kwestionariuszy (np. na Google Plus), podane zostają nie dwie, ale trzy możliwości zdefiniowania własnej płci: męska, żeńska lub „inna”.
Jest więc nie tyle zaskakujące, co symptomatyczne, że Vanidy Bailey – dyrektorka do spraw studentów biseksualnych, gejów, lesbijek, transgenderowych i queer („bisexual, gay, lesbian, transgender, and queer”) na słynnej uczelni amerykańskiej – Harvardzie, zabroniła używania wobec niej jakichkolwiek form językowych, które wskazywałyby na jej płeć.
W „progresywnych” szkołach (np. w USA) albo eliminuje się coraz więcej zajęć, w których uczestnicy bywali dotąd podzieleni według płci, albo zezwala się uczniom na udział w dowolnej grupie według nie kryteriów obiektywnych, ale ich subiektywnego odczucia przynależności płciowej. Powodem jest obawa przed dyskryminowaniem osób, które nie są pewne swojej płci, albo po prostu nie chcą jej zdefiniować. Nie bez powodu pojęcie „transegenderyzmu” robi zawrotną karierę, kreuje modę, jest jednym z kluczowych słów kojarzonych z „progresywnością”.
Plakat transgenderowy
Są to wszystko symptomy prób radykalnego przejścia ze świata ukształtowanego przez ideały Tory, do świata bez niezbędności ojców i matek. Świata, w którym już niedługo każdy, kto uważa, że małżeństwo jest szczególnym, wyjątkowym rodzajem związku dotyczącym wyłącznie kobiety I mężczyzny, będzie nie tylko z punktu widzenia “nowej etyki”, ale także prawa traktowany jak dzisiejszy rasista czy bigot.
Przeciwnicy zmian zwracają uwagę, że są to zjawiska niebezpieczne, już chociażby z tej bardzo prostej przyczyny: nigdy w dziejach, najbardziej nawet radykalne ideologie – ani religijne ani świeckie - nie proponowały podobnych i zarazem tak gwałtownych i głębokich kulturowych przemian. Dlatego więc nie możemy mieć żadnego wyobrażenia o długoterminowych konsekwencjach zmian.
Jak wyjaśnić ten nowe i ograniczone na razie do zachodniego świata zjawiska?
Być może pomocne okaże się tu słynne stwierdzenie Gilberta K. Chestertona: "Gdy ludzie przestają wierzyć w Boga, nie oznacza to, że będą wierzyć w nic, tylko że w cokolwiek."
- Wraz z postępującym gwałtownie w zachodnim świecie odchodzeniem od etycznego monoteizmu, nie znosząca próżni ludzka skłonność do namiętności religijnych zwraca się niejako automatycznie w stronę, w którą kierują ją uczucia i dobre intencje, ale zdecydowanie nie rozum.
- Na pierwszej linii walka odbywa się o radykalnie pojmowane prawa zwierząt, o ochronę środowiska naturalnego, która wchodzi w konflikt z dobrem ludzi oraz o prawa mniejszości (w tym przypadku – seksualnych).
- Sprzeciw wobec dyskryminacji polega jednak często w praktyce na wymuszaniu na większości gruntownych zmian, aby zadowolić te mniejszości. Gdy więc dyskryminacja jest powiązana z płcią, pojawia się tendencja do „obalenia płci”.
- Cele, do których zmierzają zwolennicy przemian, stają się dla nich tym, co judaizm określa archaicznie brzmiącym mianem „fałszywych bóstw”. U aktywistów tych ruchów daje się przecież zaobserwować religijny fanatyzm (łatwo przekonać się o tym śledząc w necie natchnione zaiste religijną żarliwością wypowiedzi aktywistów obrony praw zwierząt lub działaczy ruchu LGBT).
Przy pozorach naukowości i racjonalności, kierują się oni sformułowanymi na wzór religijny dogmatami, w których pojawia się – odmieniane przez wszystkie przypadki – „święte” słowo-zaklęcie: „tolerancja” (które od dawna oznacza już nie tolerancję, a akceptację). Poglądy przeciwne – niezależnie jak racjonalne i logiczne - kwalifikowane są automatycznie jako przejaw którejś z dyżurnych „fobii” i zwalczane z iście religijną furią.
Już teraz czasem wystarczy uważać, że słowo „małżeństwo” jest zarezerwowane dla mężczyzny i kobiety, aby narazić się na oskarżenia o „homofobię”, ignorancję, nienawiść i bigoterię.
Napis na koszulce: „Przeciwko gejowskiemu małżeństwu? Jakie to smutne, że jesteś ignoranckim, przepełnionym nienawiścią bigotem”.
Najważniejsze jest jednak to, że dążenia te – jak każdy religijny fanatyzm – przekonane są o swojej nieomylności. Gotowe są więc w jej imię do przeprowadzenia groźnych i nieodwracalnych eksperymentów na życiu społeczeństw i indywidualnych ludzi.
Przemianom zdecydowanie sprzyja fakt, że często najgłośniej wypowiadanym argumentem przeciwko nim jest argument religijny, chrześcijański. A ten w krajach Zachodu, gdzie chrześcijaństwo przeżywa głęboki kryzys, nie jest traktowany poważnie. Można powiedzieć, że dyskwalifikuje go już jego własne pochodzenie.
Na dalszy przebieg tych procesów nie jest oczywiście w stanie wpłynąć w żaden sposób przypomnienie, że geneza tego, czemu się one przeciwstawiają, nie jest wcale chrześcijańska.
Jednak uczciwość intelektualna nakazuje, aby pamiętać, że na celowniku tych, którzy dążą do zmian, znajdują się żydowskie idee i wartości, które chrześcijaństwo przejęło z judaizmu i ich pierwotnym źródłem jest święta księga judaizmu - Tora.
Paweł Jędrzejewski
9 marca 2013
w: http://www.the614thcs.com/17.1811.0.0.1.0.phtml