Z dr. Szymonem Grzelakiem, psychologiem z Instytutu Profilaktyki Zintegrowanej, ekspertem w dziedzinie wychowania i profilaktyki, rozmawia Paulina Gajkowska
Jak Pan jako ekspert ocenia pomysł edukacji 4-latków w zakresie seksualności? Takie zalecenia zawiera raport, na który powołuje się resort edukacji.
– Uważam, że protesty są jak najbardziej zasadne. Należy jednak w tym miejscu dopowiedzieć jedną ważną sprawę. Otóż, to, co jest nazywane „zaleceniami WHO”, nie do końca nimi jest, ponieważ raport, o którym mówimy, jest opinią kilkunastu ekspertów z zachodniej Europy, która nie jest tożsama z opinią WHO. Na końcu dokumentu znajduje się stwierdzenie, że gdyby ktoś zauważył jakieś negatywne konsekwencje albo doznałby jakiejś szkody, to WHO nie ponosi za to odpowiedzialności.
Sprytny chwyt…
– Prawdziwy problem polega na zawartości tego raportu. Po pierwsze, nie pojawiają się w nim właściwie takie pojęcia jak „rodzina” czy „wierność”. „Małżeństwo” pojawia się może dwa razy, mówi się wyłącznie o „związku”. Dokument koncentruje się głównie na dwóch kierunkach, jeśli chodzi o sferę seksualności. Pierwszy to sfera przyjemności i satysfakcji. Nie ma mowy o wymiarze budowania głębokich, trwałych więzi, mamy zatem do czynienia z całkowitym spłyceniem tematu. Ponadto kwestie związane z kulturą, tradycją i religią zostają potraktowane jako problem, a nie jako potencjał. Jest to sprzeczne w ogóle ze współczesnymi badaniami na temat młodzieży i ze stanem wiedzy w zakresie przeciwdziałania niebezpiecznym zjawiskom, takim jak uzależnienia, depresje, przestępczość czy ryzykowne zachowania seksualne. Na gruncie badań socjologicznych i psychologicznych można powiedzieć, że aby skutecznie działać na rzecz dobrego wychowania dzieci i młodzieży, należy wspierać rodzinę i system wartości, w którym dziecko wzrasta. Dotykamy tutaj dwóch płaszczyzn. Jeśli pojawiają się działania państwa czy instytucji podważające wartości, w których dzieci rozwijają się we własnych rodzinach, to takie działania są po prostu nieskuteczne, to znaczy nie realizują założeń inicjatorów. Drugi wymiar dotyczy prostej sprawy, że w demokratycznym kraju to obywatele sami wybierają system wartości, w jakim pragną żyć i wychowywać dzieci. Trwała rodzina i religijność są powszechnie uznawanymi, najsilniejszymi czynnikami chroniącymi młodzież.
Dlaczego programy edukacyjne nie powinny podważać tego podstawowego systemu wartości?
– Takie działania są w gruncie rzeczy destrukcyjne dla zdrowia dzieci i młodzieży. Są pewne standardy w demokracji i jednym z nich jest szacunek dla wartości, jakimi kieruje się społeczeństwo. Większym prawem człowieka jest jego wolność do wyznawania wybranych przez niego wartości niż prawa reprodukcyjne i seksualne. Jeśli postawimy je ponad wszelkie inne prawa, to nastąpi zupełne pomieszanie porządków.
Wygląda to tak, że owszem, rodzice kochają dziecko, ale eksperci im nie ufają i uważają, że wiedzą lepiej, jak je wychowywać. Ten sposób myślenia jest według mnie analogiczny do ideologii marksistowskiej.
Argumenty „za” opierają się na dwóch filarach. Pierwszy z nich to rzekoma troska o zdrowie młodzieży i profilaktyka chorób przenoszonych drogą płciową. Drugim jest właśnie twierdzenie, że rodzice nie są kompetentni w edukowaniu dzieci.
– Odniosę się ponownie do tego drugiego argumentu. Oczywiste jest to, że za wychowanie i wpajanie postaw życiowych odpowiadają rodzice. Szczególne znaczenie ma to w najmłodszych latach. Wprowadzanie „osoby trzeciej”, eksperta, mogłoby poważnie zaburzyć podstawy wychowania oparte na trwałym systemie wartości wybranym przez rodziców. Dopiero później, gdy dziecko osiąga wiek nastoletni, rodzice mogą potrzebować wsparcia, jednak wiek dzieci już na to pozwala. Oczywiście, takie wsparcie musi być odpowiednie i fachowe i nie może oznaczać ingerencji w relacje rodziców z dziećmi.
Nośnym hasłem ma być dla propagatorów edukacji seksualnej również „troska o zdrowie seksualne młodzieży”.
– Nie ma lepszego przeciwdziałania chorobom przenoszonym drogą płciową niż wychowanie do wstrzemięźliwości, a potem do wierności w małżeństwie. Nie ma żadnych racjonalnych powodów, aby nie wychowywać w tym kierunku młodzieży. Warto uwierzyć w potencjał młodych ludzi. Dzięki temu, że mam kontakt z nimi, widzę, że potrzebują oni mądrego drogowskazu i że są otwarci na przekaz o wstrzemięźliwości. Bardzo pozytywnym doświadczeniem wychowania w sferze seksualności jest program „Archipelag Skarbów” realizowany przez Instytut Profilaktyki Zintegrowanej. Dzięki rzetelnie przeprowadzonym badaniom nad jego skutecznością wiemy, że nie tylko ogranicza on ryzykowne zachowania seksualne, ale także korzystanie z alkoholu i narkotyków, ogranicza także depresję wśród młodzieży. Posiada ponadto rekomendację wielu rządowych instytucji podległych resortom zdrowia i edukacji narodowej i – co ważne – objął już 40 tys. młodych ludzi. W ciągu ostatnich kilku miesięcy coraz więcej rodziców, nauczycieli i samorządowców zwraca się do nas z prośbą o przeprowadzenie programu. Ta nowa fala zainteresowania związana jest w dużej mierze z szukaniem alternatywy dla edukacji seksualnej prowadzonej przez np. takie organizacje jak Ponton [promująca edukację seksualną typu B organizacja edukatorów seksualnych przy Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny – przyp. red.]. Warto dodać, że w psychologii znany jest efekt kompensacji ryzyka. Chodzi o to, że jeśli powiemy ludziom, iż dana rzecz zmniejsza ryzyko czegoś niebezpiecznego, to potem zwiększają się u tych ludzi zachowania ryzykowne. Tak samo dzieje się w przypadku propagowania wśród młodzieży środków antykoncepcyjnych.
Pojawia się jeszcze pytanie, czy odpowiedzią na łatwy dostęp do treści pornograficznych w internecie powinno być mówienie młodym ludziom, że wczesne rozpoczęcie współżycia jest czymś właściwym.
– Oczywiście, istnieje problem seksualizacji młodych ludzi i ich uwikłania w pornografię, jednak remedium na te niebezpieczne zjawiska na pewno nie może być edukacja seksualna prowadzona przez placówki szkolne według założeń raportu, o którym mówimy. Z badań przeprowadzonych w latach 2010-2012 na grupie prawie siedmiu tysięcy gimnazjalistów przez Instytut Profilaktyki Zintegrowanej wynika, że owszem, skala problemu nie jest mała, jednak z drugiej strony okazuje się, że miażdżąca większość dziewcząt i chłopców uważa, że dostęp dzieci i młodzieży do pornografii jest zbyt łatwy. Świadczy to dobitnie o tym, że nasza młodzież wcale nie chce funkcjonować w świecie oderwanym od jakichkolwiek wartości. Ciekawą sprawą są również wyniki wskazujące na to, że wśród młodzieży gimnazjalnej, która wskazuje rodziców i nauczycieli jako najważniejsze źródła wiedzy o seksualności, odsetek osób po inicjacji seksualnej jest ponad trzy razy niższy niż wśród młodzieży, dla której ważnym źródłem wiedzy jest internet i kolorowe czasopisma. Okazuje się, że w młodym człowieku silniej oddziałują wartości przekazane przez najbliższych niż to, co przypadkiem zaczerpnie z mediów.