Jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości na temat prawdziwego oblicza ideologii gender musi koniecznie zobaczyć wystawę w krakowskim MOCAK-u. Zwiedzający, po przekroczeniu progu znajdzie się w świecie damsko-męskich przebieranek, zaatakują go nieomal pornograficzne obrazy dziwacznych osobników oraz ohydne bluźnierstwa. Dlaczego to szokujące przedsięwzięcie w ogóle doszło do skutku, i to nieobłożone klauzulą wieku? To pozostanie tajemnicą...
O wystawie „Gender w sztuce” stało się głośno na długo przed jej zaprezentowaniem w Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK w Krakowie. Buńczuczne zapowiedzi płynące ze strony organizatorów podgrzewały atmosferę. - Przez wieki koncepcja gender znajdowała się w rękach religii, które osobom odmiennych płci narzucały „odpowiednie” dla nich role społeczne. Trwało to na tyle długo, że w przekonaniu wielu ludzi stało się prawem natury. Zdecydowana większość religii sprowadziła kobietę do roli płci słabszej, głupszej i podporządkowanej. Nadal niektórym wydaje się to „naturalne" – podkreślali kuratorzy wystawy. Szczególną uwagę mediów przykuło zdjęcie promujące ekspozycję – ukazujące półnagiego mężczyznę przystawiającego niemowlę w pozycji parodiującej karmienie.
W zestawieniu z zaprezentowanymi eksponatami zapowiedzi te można jednak porównać do cichego pomruku poprzedzającego gwałtowną tropikalną burzę. Z każdego niemal centymetra kwadratowego wystawy atakują widza obrazy i artefakty przesycone perwersyjną seksualnością. Wiele spośród zaprezentowanych wielkoformatowych zdjęć śmiało mogłoby zapełniać wszelkiej maści lupanary lub stanowić materiały promocyjne adresowane do homoseksualnej widowni obrazów kategorii XXX.
Zgodnie z ostrzeżeniem widniejącym przy wejściu na jedną z sal, świadczącym iż zaprezentowane tam eksponaty mogą być nieodpowiednie dla ludzi wrażliwych, obcowanie z umieszczonymi tam „dziełami” wywołuje zwyczajne obrzydzenie połączone z zażenowaniem. Co ciekawe, cała wystawa jest dostępna bez ograniczeń wiekowych. Wśród odwiedzających ją w tzw. Noc Muzeów, znaleźli się młodzi, a często i bardzo młodzi ludzie.
W opisywanej sali znalazły się m.in. sekwencje zdjęć ukazujących nagich mężczyzn – w różnych konfiguracjach rasowych i przestrzennych - „cieszących się” swoją bliskością; filmy przedstawiające ubranych w damską bieliznę mężczyzn podrygujących w rytm muzyki oraz gigantycznych rozmiarów zdjęcie (?) postaci „pozszywanych” z fragmentów ludzkich ciał, bez oglądania się na płeć. Paradoksalnie praca ta mówi bardzo wiele o celu przyświecającym promotorom gender. Jest nim wszak dezintegracja osoby ludzkiej, której efekt może być tylko jeden – anihilacja. Takie pseudo-wyzwolenie prowadzi przecież do unicestwienia człowieka.
Wystawa musiała szczególnie przypaść do gustu gazecie, „której nie jest wszystko jedno” – „Wyborcza” wypuściła z tej okazji czterostronicowy dodatek. Trudno dociec, czego objawem są pseudo-teologiczno-filozoficzne wywody dyrektor MOCAK-u Marii Anny Potockiej zamieszczone na pierwszej stronie. Oto mała ich próbka: „Gender pojawia się na samym początku opowieści o świecie. Najpierw było słowo, a zaraz potem gender. Bóg stworzył mężczyznę i uznawszy, że samotność w raju będzie dla niego monotonna, z kawałka jego ciała – dość podłego – stworzył mu rozrywkę w postaci kobiety. Zapewne nikt już nie wierzy, że coś takiego zdarzyło się naprawdę. Mimo to opowieść o powstaniu Ewy nie straciła swojej mocy. Jej prawdziwość zamieniła się w symboliczność”. Myli się Pani. W to, iż owa historia – oczywiście opowiedziana pięknym biblijnym, obrazowym językiem, a nie genderową paplaniną – zdarzyła się naprawdę, wierzy całkiem sporo osób. Dla nich ich wiara jest źródłem radości, a nie przyczyną równościowej traumy i zaklinanie rzeczywistości niewiele tu zmieni.
Tego typu ekspozycja nie mogłaby oczywiście obejść się bez wątku bluźnierczego. Czym bowiem jest ideologia gender jeśli nie próbą – z góry skazaną na porażkę – rzucenia wyzwania Stwórcy? Temu z pewnością służy praca ukazująca nagi kobiecy brzuch wraz z okolicami intymnymi, opasany wąskim cierniowym wieńcem. Nawiązanie do jednego z narzędzi Męki Chrystusa jest aż nadto oczywiste. „Dzieło” ma być rzekomo wołaniem o kobiece prawo do „samostanowienia o własnym brzuchu”. W języku lewaków oznacza to po prostu zbrodnię tzw. aborcji.
Każdemu odwiedzającemu wystawę rzuca się w oczy fakt, iż prace eksponowane w MOCAK-u nie są w stanie funkcjonować bez wyjaśniających je opisów. To z tych często bełkotliwych i na wskroś zideologizowanych treści dowiadujemy się dopiero, „co poeta miał na myśli”. Oto sekwencja czarnobiałych zdjęć młodych dziewcząt ubranych w stroje przypominające nocne koszule okazuje się być... krytyką przywiązania do dziewictwa narzuconego przez religię (sic!).
Szokujące wrażenie wywołuje prezentacja filmu autorstwa Doroty Nieznalskiej. Scena z poruszającą się wśród półnagich mężczyzn kobietą z doprawionym członkiem doprawdy wbija w podłogę.
Wydaje się, że mnożenie wstrząsających opisów prezentowanych na wystawie eksponatów mija się z celem. Cóż bowiem powiedzieć o filmiku, którego głównym „bohaterem” jest przyrząd umożliwiający kobietom korzystanie z pisuaru, wielkoformatowe graffiti pokazujące nagie kobiety pracujące przy wyrębie lasu czy zdjęcia rzekomo pokazujące podobieństwa między jedzeniem a seksem oralnym... Należy jednak bezwzględnie zapamiętać i wziąć do serca dwie kwestie: objęcie patronatem nad wystawą przez pełnomocnik rządu do spraw równego traktowania, minister Małgorzatę Fuszarę oraz ewentualną obecność na tej ekspozycji młodzieży szkolnej. Czy chcieliby Państwo, by Wasze dzieci to oglądały?
Wystawę „Gender w sztuce” można śmiało nazwać wycieczką w świat, jaki chcą nam zafundować współcześni jakobini. To świat „antyprzemocowej” (w istocie – antyrodzinnej) konwencji, równościowego przedszkola, wielopłciowych toalet, promocji pederastii i wszelakiej nieheteronormatywności. Świat chaosu i zamętu, na kilometr śmierdzącego siarką...