Nadregulacja
20.1.2014
Dodanie pojęć "płci społeczno-kulturowej" oraz "tożsamości płciowej" świadczy, że konwencja Rady Europy przedkłada ideologiczne gierki nad efektywne zwalczanie przemocy wobec kobiet.
Dobrymi chęciami piekło jest brukowane", przychodzi na myśl po lekturze tekstu Zuzanny Radzik "Kiedy usłyszysz wołanie o pomoc" ("TP" nr 1/13). Autorka opowiada się za ratyfikowaniem przez Polskę konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet z 2011 r., krytykując odmienne stanowisko polskiego episkopatu. Niektóre tezy tekstu zahaczają o manipulację bądź opierają się na nieporozumieniach, wynikających z pobieżnej lektury konwencji i obowiązujących dziś przepisów.
Ratyfikacja konwencji przez Polskę nie wyeliminuje przemocy wobec kobiet w innych państwach świata. Dyskusyjne z polskiej perspektywy jest założenie, iż przemoc ma "uzasadnienie w religii", jak też myślenie, że konwencja mogłaby zmienić prawo wyznaniowe. Tok rozumowania autorki prowadzi niemal do tezy, iż "kto nie jest za podpisaniem konwencji, ten jest za biciem żon i córek". Tymczasem strony dyskusji są zgodne wobec potrzeby zwalczania przemocy, a argumenty przeciw ratyfikowaniu konwencji wiążą się z zupełnie inną problematyką.
BISKUPI PRZECIW PRZEMOCY
Polemika prezentowana przez autorkę odnosi się nie do rzeczywistego, lecz przypisywanego biskupom stanowiska. Z artykułu wnioskujemy o niechęci episkopatu do ochrony kobiet przed przemocą. Tymczasem w oświadczeniu Prezydium KEP z 9 lipca 2012 r., czytamy m.in.: "Konwencja, choć poświęcona jest istotnemu problemowi przemocy wobec kobiet, zbudowana jest na ideologicznych i niezgodnych z prawdą założeniach"; "Łączenie słusznej zasady przeciwdziałania przemocy z próbą niebezpiecznej ingerencji w system wychowawczy i wyznawane przez miliony rodziców w Polsce wartości jest bardzo niepokojącym sygnałem"; "Rząd, chcąc zminimalizować ponure zjawisko przemocy wobec kobiet, powinien skupić się m.in. na doinwestowaniu istniejących już inicjatyw oraz powołać nowe, skoncentrować wysiłek zmierzający do tworzenia miejsc pracy dla kobiet - ofiar przemocy, udostępniając im mieszkania socjalne".
Autorka zbagatelizowała istotną kwestię "przemycania", przy okazji dążenia do szczytnego celu, przepisów, które mają z tymi celami mało wspólnego. Ich zadaniem jest raczej wprowadzenie do prawa kontrowersyjnych kategorii pojęciowych. W art. 4. mówi się o zakazie dyskryminacji ze względu na płeć biologiczną oraz - osobno - "płeć kulturowo-społeczną", jak też na orientację seksualną oraz - osobno - "tożsamość płciową". W art. 3. dodatkowe pojęcie "płci społeczno-kulturowej" zdefiniowano jako "role, zachowania, działania i atrybuty, które dane społeczeństwo uznaje za odpowiednie dla kobiet". Z art. 6. wynika obowiązek państwa "uwzględnienia perspektywy płci społeczno-kulturowej we wdrażaniu konwencji oraz promowania i wdrażania polityki równouprawnienia pomiędzy kobietami a mężczyznami oraz wzmocnienia pozycji kobiet".
Konia z rzędem temu, kto przewidzi skutki wprowadzenia konstrukcji prawnej "płci społeczno-kulturowej", niepokrywającej się z "płcią biologiczną" (czyli obecnym rozumieniem płci w naszym prawie) oraz "tożsamości płciowej", terminu odrębnego od orientacji seksualnej. Czy chodzi o dodanie do pojęcia płci nieopartej na układzie chromosomów ani budowie ciała? Czy w rozumieniu konwencji mamy do czynienia z trzema kategoriami kobiet: "biologiczną", choć prezentującą inną "płeć społeczno-kulturową"; "hiper-kobietą" ("biologiczną" i jako taka funkcjonującą w społeczeństwie); biologicznym mężczyzną utożsamiającym się społecznie i kulturowo z byciem kobietą?
Dodanie tych pojęć świadczy o tym, że autorzy konwencji przedkładają uczestnictwo w "ideologicznych gierkach" nad efektywne zwalczanie przemocy. Z pewnością takie obciążanie proponowanych przepisów ideologicznym balastem negatywnie wpływa na możliwość osiągnięcia pożądanego przecież przez Radę Europy rezultatu - tj. przyjęcia proponowanych standardów w jak największej liczbie państw.
ZDUBLOWANE PRZEPISY
Wadą artykułu Zuzanny Radzik jest też nieuchwycenie sensu i kosztów stanowienia prawa. Prawo w Polsce zmienia się często. Mamy do czynienia z nadregulacją, co sprawia, że niełatwo się zorientować, co jest (jeszcze) aktualne. Przepisy się dublują i trudno je spójnie stosować. Nie jest powodem do dumy dla prawodawcy angażowanie środków publicznych w wydawanie takich samych przepisów po raz drugi, albo w uchwalanie nowych ustaw, w których mówi się to samo, ewentualnie innymi słowami, co w ustawach jednocześnie uchylanych.
Zwalczanie przemocy domowej jest regulowane przez wiele aktów normatywnych obowiązujących w Polsce (od konstytucji i konwencji o ochronie praw człowieka i obywatela; przez kodeksy karny i rodzinny oraz szczegółową ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie; do ustaw o policji, prokuraturze, kuratorach sądowych). Wiele przepisów używa słów "człowiek", "ludzie" i "każdy", bowiem ochrona przed przemocą nie powinna być uzależniona od płci. Istnieją też regulacje dotyczące kobiet (np. uzasadnione naturą ciąży i porodu, faktycznym dyskryminowaniem matek w pracy, uniemożliwianiem im wypełniania obowiązków rodzicielskich, przemocą seksualną lub słabością fizyczną). Polska przystąpiła do konwencji ONZ w sprawie likwidacji dyskryminacji kobiet z 1979 r., której wykonywanie raportuje pełnomocnik rządu ds. równego traktowania.
Nie ma wątpliwości, że ratyfikowanie konwencji spowoduje niewielkie zmiany w stanie prawnym dotyczącym "trzonu" zagadnień ochrony kobiet. Łatwo negatywnie odpowiedzieć na pytanie, czy opłaca się procedować nad ratyfikacją. Spędzony na tym czas organów państwa oraz wydatki mogłyby być wykorzystane efektywniej. Pieniądze zaoszczędzone na dalszym analizowaniu, uchwalaniu ustaw ratyfikacyjnych i ogłaszaniu przepisów zapewne mogłyby zostać przeznaczone np. dla bezdomnych kobiet - ofiar przemocy. Najwięcej dobrego w skali światowej osiągnęlibyśmy, gdyby polscy politycy wywarli presję na państwa, w których przyjęcie konwencji oznaczałoby polepszenie losu np. rytualnie okaleczanych dziewczynek, o których wspomina konwencja.
Oby nie okazało się, że - oprócz sygnalizowanych wcześniej "nowinek" w prawie - jedynymi praktycznymi skutkami ratyfikacji będzie obciążenie podatników kosztami procesu legislacyjnego, a w przyszłości - kosztami utrzymania urzędników zajmujących się sporządzeniem raportów i statystyk dotyczących konwencji.
Dr PIOTR MOSTOWIK jest adiunktem na Wydziale Prawa i Administracji UJ.