Niemal bez echa w największych mediach przeszła wiadomość o niezwykle groźnej dla cywilizacji życia inicjatywie Sekretarza Organizacji Narodów Zjednoczonych, zapowiadającego bezkompromisowe forsowanie żądań osób zdezorientowanych pod względem tożsamości płciowej. Inicjatywa ta, w każdym punkcie sprzeczna z nauczaniem Kościoła katolickiego, z całą mocą uderzy w fundamentalne wartości, na których zbudowana jest nasza cywilizacja.
Podczas Konferencji Praw Człowieka, która 15 kwietnia br. odbyła się w Oslo Sekretarz Generalny ONZ Ban Ki-moon zapowiedział rozpoczęcie międzynarodowej kampanii, której celem jest „postawienie żądań osób zdezorientowanych seksualnie ponad żądaniami pozostałych osób”. Szef ONZ otwarcie podkreślił, że przestrzeganie „praw” tych osób jest ważniejsze niż „kultura, tradycja czy religia”, które - jak przewiduje - będą używane jako powody do „przeciwstawiania się zmianom”. Jest to pierwsza tak otwarcie wypowiedziana deklaracja wojny m.in. z chrześcijaństwem przez najwyższego rangą funkcjonariusza ONZ.
W typowy dla przedstawiciela lewackiego establishmentu sposób Ban Ki-moon w swojej wypowiedzi odwołał się wyłącznie do emocji, w ogóle nie przedstawiając na poparcie swego stanowiska jakichkolwiek racjonalnych argumentów. W czasie przemówienia ze pośrednictwem telemostu stwierdził, że „pozostające dotychczas bez odpowiedzi” żądania osób, które „cierpią z powodu pomieszania płci” stanowią jedno z „zaniedbanych praw człowieka, będących wyzwaniem dla naszych czasów”.
Koronnym „argumentem” Ban Ki-moona było stwierdzenie, że jeśli inni przyłączą się do kampanii, to świat będzie „bezpieczniejszy, bardziej wolny i równy dla wszystkich”. Oczywiście, szef ONZ niczym nie uzasadnił tego stwierdzenia, które zachowało rangę co najwyżej niemożliwej do obrony hipotezy. Ale przecież nie o to mu chodziło, bo prawda nie ma tutaj najmniejszego znaczenia. Celem jego wypowiedzi było zaatakowanie sfery emocjonalnej odbiorców.
Emocje zamiast argumentów
A jednak, czy się Sekretarzowi Generalnemu ONZ to podoba czy nie, prawda, zwłaszcza w odniesieniu do jego pozbawionej treści wypowiedzi jest bardzo ważna. Najnowsza historia daje nam wielu przykładów, gdy jakieś grupy (w tym przypadku mamy do czynienia z proletariatem ideologii gender, czyli osobami zdezorientowanymi seksualnie) są z jakichś względów wyróżniane, np. jest na nie moda (oficjalnie innych argumentów, uzasadniających przyznawanie im specjalnych względów, nie sposób się dopatrzeć), co automatycznie oznacza łamanie praw osób, które nie godzą się np. na stawianie świata na głowie, chociażby chrześcijan, których sumienia zostały uformowane poprzez przyswojenie ewangelicznego przesłania.
Przykładem może być tutaj wsparcie jakiego udzieliły w latach 80. XX w. „elity” intelektualne i polityczne dla uznania zboczeń seksualnych za normalny element naszej obyczajowości. Następnie, na przełomie XX i XXI w. przekształciło się to we wsparcie dla homoseksualnych związków partnerskich, zaś dalszą tego konsekwencją było dekadę później wsparcie dla „małżeństw” jednopłciowych.
Jak widzimy, spirala tych niedorzeczności coraz szybciej się nakręca, tak że obecnie jest pęd ku wspieraniu wynaturzonych żądań osób „transpłciowych”, czyli mężczyzn, którzy twierdzą, że są kobietami i kobiet, które twierdzą, że nie wiedzą, czy rzeczywiście są kobietami. Mówiąc w skrócie, nasila się dążenie ku bezmyślnemu wspieraniu demoralizujących zachcianek (trudno to właściwiej określić) jednostek, które identyfikują się jako mężczyzna lub kobieta w zależności od swoich emocji i samopoczucia, a nie ich fizycznej kondycji.
Można by to zignorować, gdyby nie fakt, że to wszystko jest częścią dobrze zorganizowanego i zasobnego w fundusze ruchu, który otwarcie wspiera Ban Ki-moon. A musi to już być ruch potężny skoro, najwyższy rangą funkcjonariusz ONZ, nie obawiając się śmieszności, rzucił na szalę swój autorytet i wystroił w szaty nagiego króla. Wszystko na to wskazuje – i jest to powód do bardzo poważnych obaw - że wkrótce to polityczne wsparcie zamieni się w firmowany przez ONZ, nieliczący się z ludzkimi sumieniami dyktat. Jesteśmy o krok od próby narzucenia światu wyjątkowo perfidnej postaci totalitaryzmu, bazującego na najniższych ludzkich instynktach.
Zagrożenie jest bardzo realne
W wielu państwach aktywiści gender już przeforsowali wiele rozwiązań naruszających normy obyczajowe. „Publiczne toalety w wielu krajach nie są już oznaczone jako męskie i damskie, lecz ogólną nazwą "szalet". W innych krajach – np. w mieście Phoenix w amerykańskim stanie Arizona - publiczne toalety są nadal oznaczone jako męskie i damskie, ale mężczyznom, którzy identyfikują się jako kobiety pozwala się na korzystanie z toalet damskich, zaś kobiety, które identyfikują się jako mężczyźni mogą korzystać z męskich toalet publicznych” - pisał niedawno na portalu „Christian Post” Benjamin Bull z Alliance Defending Freedom.
Czy tego typu rozwiązania rzeczywiście sprawiają, że – jak twierdzi Ban Ki-moon - „wszyscy” są „bezpieczniejsi, wolniejsi i bardziej równi”? Na pewno świadczą one o rosnących wpływach politycznych specjalnej grupy interesu, ale jednocześnie o redukowaniu - często w atmosferze szyderstw - politycznego głosu tych, którzy się z tym nie zgadzają. Poza tym działania takie głęboko ingerują w potrzebę prywatności, nie mówiąc już o tym, że stanowią pole do popisu dla wszelkiego rodzaju psychopatów, co godzi w bezpieczeństwo młodych dziewcząt i kobiet podczas korzystania z publicznych toalet.
Ze względu na pełnioną przezeń funkcję deklaracji Ban Ki-moona absolutnie nie można lekceważyć. Stwierdzenie w jednoznaczny sposób, że „kultura, tradycja i religia” nie są istotnymi powodami dla sprzeciwu wobec szerszej społecznej akceptacji tych, którzy są zdezorientowani co do własnej płci, wskazuje jednoznacznie że otwiera się nowy rozdział prześladowań ludzi, dla których najważniejszym punktem odniesienia w codziennym postępowaniu jest Chrystusowa Ewangelia. „Jest rzeczą oczywistą, że jeśli kampania Ban Ki-moona się powiedzie, ludziom wierzącym na pewno nie będzie bezpieczniej lub bardziej równo. Przeciwnie, będą ganieni za to, że mają sumienie uformowane przez Biblię” - zauważa Benjamin Bull.
Bez wątpienia najnowsza inicjatywa Ban Ki-moona jest uderzeniem w chrześcijaństwo, a w szczególny sposób w Kościół katolicki, który od dwóch tysięcy lat stoi na straży fundamentalnych wartości, gwarantujących prawidłowy rozwój ludzkiej cywilizacji. Znamienne, że podobnie jak było to w bolszewickiej Rosji, tak i tutaj niegodziwe inicjatywy ukrywa się za parawanem szczytnych ideałów. Bo jaki uczciwy człowiek jest przeciwko łamaniu praw człowieka, bezpieczeństwu, równości i wolności?
Rzecz jednak w tym, że to co proponuje Sekretarz Generalny ONZ sprzeciwia się wszystkim tym zasadom. Co więcej, świadczy o ogromnej nienawiści jaką żywi on nie tylko wobec Chrystusa i jego wyznawców, ale też wobec tych, za którymi się rzekomo ujmuje. Bo czym jest utwierdzanie zdezorientowanych ludzi w fałszu, jeśli nie nienawiścią? I pozostaje tylko pytanie – po co to wszystko, dla jakiegoś zysku czy z czystej nienawiści?
Krzysztof Warecki